Koniec roku 2022 w parafii i podsumowanie spraw materialnych.

Kończy się rok 2022 i zawsze jest to czas pewnych rozliczeń i podsumowań. Spróbuję w tym wpisie podsumować moją pracę misyjną w tym roku. Niech to podsumowanie będzie też podziękowaniem wszystkim darczyńcom moich działań na polu ewangelizacji tu, w Boliwii.

Pierwszym wyzwaniem, jakie stanęło przede mną był remont kaplicy w miejscowości należącej do mojej parafii. Nazywa się ona La Viña. Ta mała świątynia jest o tyle ważna, ponieważ celebruję tam jedną z mszy św. w niedzielę. Początkowo przestrzegano mnie, że w miejscowości tej jest wiele osób w sektach i wiara u ochrzczonych jest bardzo słaba. Okazało się zupełnie inaczej. Są tam całe rodziny szczerze zaangażowane wiarą i służące pomocą. Jednak właśnie w styczniu 2022 stanęliśmy razem przed wielkim wyzwaniem. Nasza kaplica rozpadała się na naszych oczach.

W Boliwii przez długie lata budowano wszelkiego rodzaju budynki z adobe. Jest to materiał bardzo nietrwały i rozpadający się pod wpływem wody. Jest to ziemia zmieszana ze słomą, która schnie na słońcu uformowana w dość nieregularne cegły. Wiadomo, że w czasie pory deszczowej, która trwa od grudnia do marca, materiał ten w miejscach narażonych na deszcz zwyczajnie zaczyna się powoli rozpadać. Nasza kaplica 30 lat temu została zbudowana z tego właśnie materiału. Niestety poprzez błąd konstrukcyjny przez kilka lat od dachu w ścianę zaczęła dostawać się woda. Została ona tak naruszona, że w styczniu tego roku najpierw zauważyliśmy wyraźne ślady powolnego jej rozkładu a później zwyczajnie odpadła duża jej część. Kiedy odprawiałem Eucharystię widziałem przed sobą przez dziurę w ścianie niebo. Dosyć ciekawe.

Wraz z wiernymi postanowiliśmy ratować i odnowić kaplicę. Miałem jeszcze środki finansowe z ofiar z Polski, ale nie chciałem rozpocząć remontu bez wyraźnego wkładu ludzi, którzy korzystają z mojej posługi w tym miejscu. W końcu to ich własność i powinni dbać o miejsce, gdzie spotykają się z Bogiem. Na samym początku wziąłem udział w spotkaniu wszystkich z tej miejscowości. W Boliwii jest prawo, że raz w miesiącu przedstawiciel każdej rodziny musi wziąć udział w spotkaniu. Absencja równa się wysokiej karze pieniężnej dla rodziny. Mieszkańcy byli chętni pomóc parafii w remoncie. Zakończono naszą sprawę stwierdzeniem, że jak ich kobiety próbują sobie kupować nowe części swojego stroju co roku na odpust, tak samo czas na zmianę oblicza kaplicy po 20 latach. Zaraz po spotkaniu wysłano przedstawicieli wioski, którzy zebrali ofiary od rodzin, które są katolickie. I zaczęliśmy naprawę i odnowę kaplicy. Muszę przyznać, że zaangażowanie było duże. Każdego dnia nasz murarz miał pomoc dwóch mieszkańców z wioski, którzy zgłosili się i wpisali w kolejkę do pomocy. Kobiety zaś każdego dnia przygotowywały posiłki dla pracujących. Po 2 tygodniach ściana i wada dachu zostały naprawione. Pomalowaliśmy wnętrze na jasne kolory, a na zewnątrz na biało. Dachy wieńczące dwie wieże pomalowaliśmy na kolor błękitny. Na nowo kaplica w sposób godny może łączyć człowieka z Bogiem.

Innym problemem materialnym, który powstał w parafii to wymiana dachu na świątyni parafialnej. W zeszłym roku po remoncie generalnym wnętrza kościoła, podczas wymiany instalacji elektrycznej Reinaldo, człowiek z którym remontuję większość budynków, pokazał mi, że dach, a raczej krokwie są w fatalnym stanie. Wiedziałem, że blacha jest zardzewiała i do wymiany, ale nie spodziewałem się tak złego stanu drzewa. Dach był kładziony 60 lat temu i w tym czasie nikt nie zabezpieczył elementów drewnianych przed kornikami i innymi szkodnikami, które urządziły sobie z drzewa wieloletnią i sytą wyżerkę. Wiele elementów w zasadzie już nie istniało i groziło to zawaleniem się dachu. 

Z wymianą czekaliśmy na zakończenie pory deszczowej i rozpoczęliśmy w maju wymianę. Co cieszy, udało się kupić z dalekiej części Boliwii drzewo o takiej twardości, która słynie z tego, że nie zadamawiają się w nim insekty i szkodniki. Oczywiście zabezpieczyliśmy je także odpowiednimi specyfikami chemicznymi. Udało się kupić też bardzo dobrą blachę, dzięki ludziom bardzo serdecznym Kościołowi, a moimi byłymi parafianami z poprzedniej parafii w Boliwii. Po 3 tygodniach zakończyliśmy wymianę zostawiając dach, który posłuży kolejne dziesiątki lat.

Są to największe dzieła materialne, jakie udało się wykonać w mojej parafii w Boliwii. Dokonało się to dzięki pomocy finansowej z Polski. Bardzo dziękuję mojej Diecezji na czele z księżmi Biskupami. Każdej parafii ze swoimi księżmi, która już prawie 2 lata temu przyjęła mnie i podzieliła się ofiarami. Kółkom Różańcowym naszej diecezji, które ponoszą tak duże ofiary dla misji modląc się za nas, ale składając także swoje ciężko zdobyte pieniądze, dzieląc się z braćmi i siostrami z Boliwii. Pragnę podziękować specjalnie Kółku Różańcowi Mężczyzn z parafii Ulan, którzy przesłali mi na remonty dosyć pokaźną sumę pieniędzy jak na kółko różańcowe. Wiadomo, mężczyźni szczególnie wiedzą, interesują się i wykazują się ….. jeśli chodzi o remonty. Dziękuję każdemu dobroczyńcy.

To opis tylko najważniejszych remontów, które udało się mi zrobić daleko na misjach. Oczywiście dla mnie jako księdza ważniejsze są rzeczy, które dzieją się w sferze duchowej. Jednak specyfika ich jest taka, że trudno je opisać i niejako zmierzyć słowami. Obiecuję wkrótce napisać jednak o dwóch rzeczach charytatywno-duszpasterskich, które rozpoczęły się w tym roku, a są głęboko w moim sercu, bo dotyczą dzieci. Pozdrawiam serdecznie z Boliwii. Bądźcie zawsze z Chrystusem.

Świeccy w Kościele.

Rola świeckich w Kościele. Dałem taki tytuł wpisu. Są to moje obserwacje z punktu widzenia księdza i misjonarza. Temat jest o tyle interesujący że jest jednym z głównych życia Kościoła od kilku ładnych lat. Papież Franciszek jako głowa Kościoła powszechnego ciągle podkreśla rolę świeckich i chciałby dać tej największej części wspólnoty jeszcze większego dynamizmu. Świeccy z każdym rokiem angażują się w coraz szerszej formie. Dosyć ciekawa informacja, a propo tego, przewinęła się w relacjach z wizyty polskich biskupów Ad limina w Watykanie. Prasa podała wśród innych wiadomości z wizyty że biskupi byli szczególnie zaskoczeni ile ludzi świeckich pracuje w najwyższych dykasteriach i urzędach Kościoła.

Kto choć troche mnie zna wie że jestem absolutnie za jak największym zaangażowaniem ludzi świeckich bo mam świetne świadectwa ich pracy na rzecz Kościoła i ewangelizacji, czasem ramię w ramię ze mną jako księdzem. Jednak że są to wpisy misyjne, chciałbym napisać o zaangażowaniu świeckich w kontekście misji. 

Na początku czuje gorącą potrzebne podziękowania wszystkim wspierających misje z Polski. Oczywiste że chodzi tu o pomoc materialną, bez której nasza misja nie funkcjonowałaby. Ale myślę że muszę też podkreślić stronę duchową pomocy. Ogrom modlitwy, której potrzebujemy tu jak tlenu do życia. Ale jest coś też ważnego. W ciągu lipca i sierpnia gdy byłem w Polsce spotkałem się prywatnie ale i w przypadku głoszenia Słowa Bożego w różnych parafiach z setkami osób. Zawsze spotykałem się z wielkimi wyrazami wsparcia tego co robimy w krajach misyjnych. Wystarczył uśmiech, zainteresowanie i zamienionych kilka słów. Może myślisz że to mała rzecz. Nie jest taka. Z polski wyjechałem z potężnym wsparciem ludzi których spotkałem. Jest to o tyle ważne że zdarza się że spotykamy się tutaj czasem z niezrozumieniem lub też antypatią gdy głosimy Słowo Boże. A Boliwijczycy bardzo rzadko wyrażają swoją aprobatę a prawie nigdy wdzięczność wprost związaną z nasza obecnością i pracą. Myślę że to wynika też z ich kultury i osobowości. Tu masz jeden przykład wielkiego wsparcia jakie możesz dać i pewnie dajesz misjonarzowi i jego misjom. Za co gorąco dziękuje.

Innym przykładem zaangażowania świeckich jest ich realna praca na misjach. Przykładem tego jest Basia która pracuje teraz ze mną na parafii. Skończyła ona prawo cywilne i prawo kanoniczne, a później zgłosiła się do Centrum Formacji Misyjnej w Warszawie że chciałaby wyjechać na misje. Bardzo cenię jej pracę bo bardzo dba o kościół jak i dom parafialny. Jednak nie to jest najważniejsze w jej misji. Zna naukę kościoła przez swoje studia dlatego razem ze mną na parafii głosi katechezy przed chrztem, bierzmowaniem czy w wioskach w górach. Basia zajmuje się też wspólnie ze mną grupą ministrantów gdzie wiekszą część stanowią dziewczynki. To co obserwuje to czasem jej słowa i świadectwo że osoba świecka jest na misjach uderza jeszcze silniej w słuchaczy. Jednocześnie nawiązuje super relacje z ministrantami i grupą do bierzmowania. Traktują bliżej niż mnie ale z dużym szacunkiem, bo wiadomo, ksiądz to ksiądz i zawsze będzie pewna bariera. Podsumowując jestem bardzo wdzięczny za wielką pracę Basi, a jej przykład pokazuje że ewangelizować Słowem i przykładem może i powinien każdy (to wynika z chrztu). Muszę jednak dodać że nie zawsze trzeba wyjeżdżać jak ona na misje jako misjonarka. Wczoraj wraz z grupą Polaków spotkaliśmy się z dwiema dziewczynami p studiach które przyjechały do Boliwii jako wolontariusze pomagający siostrom. Jedna z nich jest lekarzem a druga pielęgniarką i pracują w ośrodku dla samotnych kobiet w ciąży. To także wielka pomoc i zaangażowanie w dzieło misyjne.

Inną bardzo ciekawą i cieszącą rzeczywistością jest zaangażowanie ludzi świeckich tutaj na miejscu. Czasem Duch Święty dotyka serc ludzi tutaj, którzy widząc kruchość i brak zainteresowania Kościołem i wiarą tutaj, zaczynają się z mocą angażować. Jednym z takich przypadków jest wieli przyjaciel polskich misjonarzy Zenon, zwany przez wszystkich z szacunkiem Don Zenon. To katechista z parafii Aiquile, gdzie pracowałem w tamtym roku. Jest odpowiedzialny z ramienia parafii za życie sakramentalne ludzi żyjących w górskich wioskach. To on planuje wizyty księży z szefami wiosek. To on w języku quechua przygotowuje do sakramentów. Jednocześnie wraz z żoną dają wielkie świadectwo chrześcijańskiej wiary. Czasem gdy rozmawiam z nim mam bardzo poruszone serce. Człowiek który sam pochodzi z gór i bez studiów teologii wykazuje się tym że zna i głosi czystą naukę Kościoła z wielką odpowiedzialnością i miłością do niej. Czyż to nie jest pokaz tego że Duch Święty z wielką mocą działa i teraz?! Jeśli masz chwilę czasu w swoich modlitwach, pomódl się proste za niego. W maju zachorował na COVID i aż do tej pory nie może zreokuperować swojego zdrowia. Jego zdrowie jest na tyle złe że nie może wykonywać teraz swojej pracy.

Musze też wspomnieć jedną z moich wiosek i zaangażowanie dwójki nauczycieli. Nazywa się Chajra Coral i w centrum rozrzuconych domków stoi malutka szkoła z boiskiem. Gdy tylko zacząłem prace w parafii przyjechał przedstawić się nauczyciel prosząc czy może dalej kontynuować prace w tej i sąsiednich wioskach jako katechista. Wraz ze swoją koleżanką pochodzą z dużego miasta Cochabamba. Jednak w ciagu tygodnia mieszkają wśród tych ludzi, ucząc ich dzieci. Jednocześnie są ludźmi Kościoła bo po lekcjach prowadzą katechezę przed I Komunią Św., bierzmowaniem oraz chrztami. Jednocześnie znają praktycznie każdego i próbują rozwiązywać ich problemy. Nie tylko natury duchownej ale także materialnej. Owoce naszej współpracy są zupełnie niezwykłe, nawet dla mnie już przyzwyczajonego do takiej formy pracy. Zorganizowaliśmy I Komunie św. oraz chrzty. Zarówno uczestnicy jak i Eucharystia zawsze były przygotowane perfekcyjnie. Odwiedziny tej górskiej wioski stały się przyjemnością. Dzięki współpracy zaczęliśmy pomagać najuboższym dzięki rozeznaniu nauczycieli. Pomogliśmy zbudować skromny domek dla praktycznie bezdomnej rodziny. Dzieciom które nie mogły grać w piłkę przez długi czas przez brak piłki zapewniliśmy stałe dostawy piłek. Zakupiliśmy siatkę która zabezpieczyła ostre krzewy które przebijały dzieciom piłki. To kolejny przykład jak wzajemna praca księdza ze świeckimi daje na prawda duże owoce. 

To co napisałem jest tylko częścią pracy świeckich w kościele misyjnym. Wbrew niektórym głosom krytycznym, myślę że bez świeckich działających z angażowaniem, przy obecnych warunkach które daje świat głoszenie Ewangelii staję się bardzo trudne lub staje się wręcz niemożliwe.

Dzieci ulicy?

Dzieci ulicy. Z tym terminem pierwszy raz spotkałem się wiele lat temu w kontekście opowieści misjonarzy o fawelach brazylijskich. Opowiadali o dzieciach i młodzieży opuszczonej przez dorosłych, wychowujących się w bardzo patologicznych warunkach. Nie wiedziałem, że kiedyś zwrot ten zostanie użyty, i to całkowicie zgodnie z prawdą, w kontekście dzieci z jakiejkolwiek mojej parafii. Nie wybierałem się i nie wybieram na tą chwilę do pracy w wielkich miastach Brazylii. Dlaczego więc o tym mówię?

Określenie dzieci ulicy padło odnośnie najmłodszych, którzy żyją w Omereque. Początek w tej parafii to duży problem z zachowywaniem się dzieci. Od samego początku potrafiły z dzikim wrzaskiem wkraczać na teren wokół domu parafialnego, a czasem nawet do domu. Chowały się po domu i w ogrodzie. Zdarzyło się, że kilka musiałem je wyciągać spod samochodu. Moje doświadczenie z dziećmi w Boliwii było totalnie inne. Zazwyczaj były wstydliwe, a jeśli rozmawiały były bardzo grzeczne. Moje w Omereque potrafiły dzwonić dzwonkiem do biura parafialnego, które jest w domu kilkanaście razy dziennie uciekając później lub pytając czy mam cukierki. Po 2 tygodniach mojego pobytu zobaczyłem, że tego żywiołu nie da się opanować. Zacząłem stosować dosyć mocne reprymendy co muszę przyznać raniło moje pasterskie serce. Ale inaczej się nie dało. Trzeba wspomnieć także, że dzieci bardzo często zakłócały Msze św. i Adoracje Najświętszego Sakramentu. Potrafiły wkraczać do kościoła i krzyczeć lub stojąc miedzy ławkami głośno rozmawiać między sobą. Totalny horror. Jest ich około 30-40 i spędzają całe dni na placu przed kościołem kończąc swoje zabawy i krzyki nawet o północy. Z przerażeniem widziałem jak raz skaczą po małej ciężarówce wchodząc na jej kabinę i z dzikości obsypywały ją kamieniami i piachem. Z czasem, po reprymendach a czasem i naszych rozmowach sytuacja z nimi trochę się poprawiała. Nie dokuczają mi już dzwonieniem i nie wkraczają z dzikością do domu. Pracujemy nad uczeniem zachowywania się w kościele. Zaczynają rozumieć, że w kościele jest ktoś niezwykły, bo ostatnio, gdy zamykałem kościół jedna mała i brudna dziewczynka zapytała: Czyli Pan Bóg idzie już spać, bo zamykasz kościół, Padre?

Z czasem dowiedziałem się o problemie dzieci tu, a właściwie myślę, że to bardziej problem dorosłych. Ludzie tu, jak pisałem wcześniej, pracują tu od wschodu do zachodu słońca. Niestety jak zauważyłem jest to mała obsesja pracy. Nic się nie liczy, tylko żeby mieć pracę i zarabiać jakiekolwiek pieniądze. Niestety najgorsze owoce takiego myślenia zbierają w rodzinach dzieci. Zostają one całymi tygodniami bez jakiejkolwiek opieki. Gdy wstają rano przed szkołą rodziców już nie ma, gdyż są już na polu. Same wybierają się do szkoły. Lidia, która mieszka ze swoją rodziną na terenie parafii jest sekretarką w szkole. Mówi, że często dzieci przychodzą do szkoły bardzo zaniedbane i bez porannej toalety. Nie ma kto o to zadbać. Kiedy wracają ze szkoły rodziców wciąż nie ma. Więc wychodzą wszyscy, zbierają się na placu głównym i bawią się aż do północy. Myślę, że wracają tylko na chwilę do domu wieczorem, żeby zjeść to, co przygotowały mamy po powrocie z pola. Po zabawie około północy wracają, gdy rodzice już śpią, bo muszą wstać koło wschodu słońca, aby wrócić na pola. Jak widać, dzieci w większości domów są całkowicie opuszczone, bez opieki swoich rodziców i bez ich jakże ważnego wychowania. Z czasem zrozumiałem, że nie są to „złe dzieci”. Po prostu nikt ich nie wychowuje pokazując jak powinny się zachowywać i budować relacje między sobą i dorosłymi.

Tam, gdzie rozlewa się grzech tym silniej rozlewa się łaska – powiedział św. Augustyn. Znaczy, gdzie jest badziewie i ciemność, tam mocniej działa Jezus. Dlatego Pan poprowadził tak duszpasterstwo, że teraz najbardziej ukierunkowane jest ono na dzieci. Kiedy przyjechałem do Omereque przez pierwsze 2 miesiące nie miałem ani jednego ministranta. Na początku marca podszedłem po Mszy do trzech dziewczynek uczęszczających na Msze św. niedzielną i zapytałem czy nie chcą służyć jako ministrantki. Bardzo szybko się w to wciągnęły. Wraz z Basią znaleźliśmy dla nich alby i po kilku spotkaniach zaczęły powoli sprawować swoje funkcje przy ołtarzu. Po jakim czasie zgłosiło się następnych 7 osób chcących dołączyć do grona ministrantów. Razem z Basią chcemy nie tylko uczyć ich służyć, ale także wychowywać. Dlatego każde spotkanie tygodniowe to nauka, rozmowa, a później w salce parafialnej mogą przebywać oglądając filmy lub też korzystając z dostępnych dla nich gier i puzzli. Jesteśmy na etapie doposażania salki. Kupujemy dla nich gry, które mają uczyć i budować relacje. Jednocześnie muszę podkreślić wielką rolę w tej grupie Basi, misjonarki świeckiej. Dziewczynki z grupy pokochały ją od początku. Ze względu na to też, że pomagała im podpowiadając w czasie Mszy co mają zrobić. 

Następna grupa parafialna wychowuje dzieciaki przez sport. Nie ukrywam, że to trochę moje „oczko w głowie”. Niedawno zgłosił się do mnie nauczyciel wychowania fizycznego pytając czy może pożyczać boisko parafialne, żeby trenować dzieciaki grające w piłkę nożną. Bardzo szybko powstał projekt zorganizowania Parafialnej Szkółki Piłki Nożnej. Mamy w niej 30 osób. Połowa z nich pochodzi z rodzin, które chcą płacić za czas poświęcony przez trenera. Jednak połowa z tych dzieciaków jest z rodzin bardzo biednych i dlatego za nie płaci parafia. Dodatkowo, parafia przygotowuje i utrzymuje boisko. Musimy naprawić popsute bramki i odmalować linie. Musieliśmy także wyciąć część drzew, które zaśmiecały boisko. Zakupiliśmy potrzebne pachołki i koszulki treningowe, które odróżniają dwie grupy. Dzięki ofierze, którą jeszcze dostaliśmy na ten cel od pana Leszka Karbowiaka z Łosic kupiliśmy 11 piłek. Chłopcy i dziewczynki ze szkółki nie tylko trenują, ale także przed każdym treningiem wspólnie się modlimy oraz mają swoje specjalne msze. W przyszłości będziemy organizować z nimi także krótkie spotkania na temat wartości i Ewangelii. Poszukujemy także pieniędzy na zakup koszulek meczowych dla wszystkich. Koszt jednej koszulki jest ok. 60 złotych. Sport jako pasja oraz wychowywanie przez sport. Te dwie rzeczywistości łączą się i myślę, że uformują chociaż trochę nasze dzieci ulicy.

W marcu pojawili się u mnie rodzice dzieci z Kinder, czyli z naszej zerówki. Skarżyli się, że ze względu na przepisy szkolne w czasie pandemii, które dzielą klasy na dwie grupy, dla ich dzieci nie ma miejsca i zajęcia zostały zawieszone. Poprosili mnie czy mogę im wypożyczać na zajęcia największą salę parafialną. Przynieśli ze sobą podanie z prośbą od dyrektora szkoły. Stwierdziłem, że to super okazja, aby dzieci wychowywały się przy kościele i miały jakikolwiek kontakt z parafią i ze mną. Zgodziłem się prosząc tylko o posprzątanie budynku i terenu wokół. Przez 2 dni sprzątali rodzice 40 dzieci zostawiając piękny porządek. Dzieci rozpoczęły swoje zajęcia. Czasem do nich zajrzę i krzyknę witając się Buenos Dias. Odpowiadają wszystkie: Buenos Dias, Padre,  robiąc przy tym niezły rumor. 

Duch Święty, który zawsze prowadzi duszpasterstwo pozwala nam zbliżać się do najmłodszych, którzy cierpią z powodu braku uwagi i wychowania. Myślę, że z czasem, gdy dostaną te dwie rzeczy przemienią się z dzieci ulicy na normalne dzieciaki jak w każdej parafii: brojące, ale tylko czasem i z dużymi uśmiechami. 

Omereque – nowa parafia.

Życie misjonarza to ciągłe zmiany i mimo wszystko duża niewiadoma. W listopadzie zostałem poproszony przez miejscowego biskupa o zmianę miejsca pracy. Księża boliwijscy biorą coraz większą odpowiedzialność za Kościół lokalny i przez to mogą objąć urząd proboszcza katedralnego. Dlatego od 1 stycznia przestałem pracować w katedrze w Aiquile i rozpocząłem pracę w parafii Matki Bożej Różańcowej w Omereque. 

Omereque jest niedużym miastem rozłożonym na kilka części u podnóża wysokich gór. Znane jest w regionie z produkcji owoców tropikalnych i warzyw. Położone jest w głębokiej dolinie, na dnie której płynie dość duża i wartka rzeka. Rzeka to woda, a woda to życie w Boliwii, gdzie wszystko schnie przez wysoką temperaturę i słońce. Wzdłuż rzeki położone są pola i poprowadzone są także kanały doprowadzające wodę do pól. Jeśli pola są daleko, ludzie używają starych cystern do dowożenie wody podlewając codziennie swoje uprawy. Kto słyszał lub czytał o mojej poprzedniej parafii wie, że duża część mojej pracy to wyjazdy na wioski położone w górach. Teraz ich mam dużo mniej, dlatego będę mógł poświęcić im dużo więcej czasu. Przez 3 miesiące odwiedziłem prawie wszystkie z nich. Dwie są na prawdę daleko (ponad 2 h jazdy) i droga do nich jest dosyć niebezpieczna, pełna  przepaści. Ludzie żyją tam biednie, hodując kukurydzę. Reszta wiosek nie jest położona w tak trudno dostępnych miejscach, jednak oddalone są od kościoła dość sporo. Specyfika tych miejsc jest podobna jak Omereque. Ludzie pracują dużo w trudnych warunkach od wschodu aż do zachodu. Dlatego na wioskach proszą mnie o msze dopiero po zachodzie słońca, gdy zakończą swoją pracę. Praktykuję więc duszpasterstwo dość nietypowe, bo nocne wracając czasem do domu koło 21 i później. 

Codziennie odprawiam Mszę św. w Omereque, jednak Mszę św. niedzielną odprawiam co tydzień jeszcze w czterech kaplicach. W sobotę wieczorem w kaplicy w Peña Colorada. W niedzielę w kaplicy w Mataral, gdzie mieszkają siostry zakonne prowadzące internat dla dziewczyn oraz w kaplicy w Viña. W poniedziałki jeżdżę do kaplicy w Pucará. Koronawirus i brak księdza w mojej parafii dotknęły bardzo moich parafian. Na początku mojej pracy okazało się, że w niedzielę nie przychodzi ani jeden ministrant a w 2 niedzielę mojego pobytu na Mszy w kościele była… 1 osoba. Jednak po 3 rozmów, informowania i systematycznej pracy w kościele każdego tygodnia przybywa ludzi. Podobnie w kaplicach. Z ministrantami była inna historia. Zauważyłem, że prawie na każdej Mszy są 3 dziewczynki. Po jednej z mszy podszedłem i zagadnąłem czy chcą być ministrantkami. Były zachwycone. Przyszły w następną sobotę na spotkanie. Były zachwycone, że dostają swoje alby i ich miejscem od tej pory będzie prezbiterium i zakrystia. Po pierwszej niedzieli i prezentacji dziewczynek jako ministrantki, za co dostały od wszystkich brawa, przyszli chłopcy pytając czy mogą służyć z dziewczynami. Poco a poco, co oznacza w hiszpańskim powoli, powoli. Generalnie zostawiam sprawę duszpasterstwa w rękach Jezusa. Ja robię, ile mogę.

Inna kwestia tej parafii to rzeczy materialne. Ta strona, mówiąc to z uśmiechem, dotknęła mnie mocno. Parafia poza bardzo skromną tacą (wiadomo), ma dochód z wynajmu swojego budynku dla banku spółdzielczego. Pozwala to pokryć bardzo podstawowe wydatki. Jednak drugiego dnia mojego pobytu w Omereque przyszedł dyrektor banku i stwierdził, że mogą dalej wynajmować budynek, ale postawił poważny warunek – dosyć duży remont dostosowujący budynek do standardów banku. Zrobiliśmy go przez ten czas. Koszt wyniósł 3 500 dolarów. Jednak zapewnia to jakikolwiek dochód na następne lata parafii. Gdy wracałem z oglądania budynku przed remontem, dowiedziawszy się o kosztach humor mocno mi nie dopisywał. Ze spuszczoną głową wracając z banku spotkała mnie niecodzienna niespodzianka. Za moim ogrodem zobaczyłem ludzi wędrujących drogą na swoje pola. Zdziwiłem się bardzo, bo wcześniej nie było takiego widoku, gdyż stał w tym miejscu 2 metrowy mur odgradzający parafię od pól. Nie wierzyłem własnym oczom. Mur po nocnych deszczach padł. Murarz nie zdziwił się, gdy go zawołałem. Zbudowany był, jak reszta starszych budynków, z adobe, czyli słomy i błota. Dodał jeszcze, że nie raz radził wymianę całego muru widząc jego stan. Zapytałem o koszt postawienia nowego muru. Odpowiedź: 3 000 dolarów i to najstarszej części, która stanowi 40 % całości ogrodzenia. To nie był dobry dzień. Mur jest bardzo potrzebny, gdyż broni teren parafii przed dzikimi zwierzętami, a także, nie ma co ukrywać, przed złodziejami. Następnego dnia postawiliśmy z rozbitych starych cegieł wzmocnioną prowizorkę. Teraz, gdy to piszę rozpoczynamy budowę. Po historii z murem i bankiem dowiedziałem się, że parafia potrzebuje nowej pompy wody. Ta, która była zainstalowana pompowała wodę ze studni na dom parafialny była bardzo mała ze słabym ciśnieniem, co utrudniało bardzo funkcjonowanie takie jak np. pranie ubrań (pralka odmawiała współpracy). Znalazłem pompę i kupiłem. Później dowiedziałem się, że brak jest też pompy wypompowującej ścieki. Kolejny zakup. Gdy przyjechałem, ogród i boisko zarośnięte były totalnie trawą i chwastami do wysokości pasa. Dowiedziałem się, że parafia nie ma kosiarki do uporządkowania tego. Znów zakupiłem. Po tych wszystkich historiach jeszcze bardziej do mnie dotarło jak niesamowicie ważne jest wsparcie materialne od ludzi w Polsce. Dzięki niemu mogłem i mogę kupić rzeczy najważniejsze do funkcjonowania jakiegokolwiek parafii. 

W międzyczasie okazało się, że w kościele potrzebny jest stolarz. Zastałem zrujnowany konfesjonał, przy którym nie da się spowiadać i pod obrusem na ołtarzu, na którym stoi tabernakulum odkryłem wielką część głęboko spalonej powierzchni. Najprawdopodobniej był mały pożar spowodowany zostawioną świecą. Jesteśmy w trakcie naprawy tego. Jednocześnie kościół potrzebuje nowych drewnianych siedzeń dla księży w miejscu przewodniczenia. Jedno z nich jest rozbite na pół. Chcę też zakupić stojak na paschał. I to, co czeka mnie w przyszłości to malowanie całego kościoła wewnątrz. Ostatnio był malowany myślę, że koło 10 lat temu, a może i więcej. W prezbiterium zastosowano szaro – stalową farbę, którą pomalowano ściany, na których jest przyklejony papier. Taką technikę wtedy stosowano. Nowe malowanie i właściwie zaprezentowane miejsce przewodniczenia spowoduje, że świątynia będzie miejscem bardziej godnym na spotkanie człowieka z Bogiem.

Opisana przeze mnie sytuacja jest tylko dość ogólnym zarysem tego, co mnie spotkało ostatnio. Ale chcę chociaż tyle przekazać tym, którzy pamiętają, modlą się za misje i ofiarują dary materialne. Jednocześnie mam nadzieję, że to wytłumaczy też dlaczego tak mało ostatnio tu piszę. Ogrom obowiązków powoduje, że czasem zapominam o kontakcie z Wami, drodzy Czytelnicy i Dobroczyńcy. Mimo to, pamiętam o Was w modlitwie.

XIX Niedziela Zwykła 2020 r.

Prawdę o totalnej inności spraw ziemskich od niebieskich Jezus potwierdził na swoim sadzie mówiąc, że Jego Królestwo nie jest z tego świata. Pytanie o to pochodziło od Poncjusza Piłata i dobrze wyraża nasze pokusy łączenia tych skrajnie innych  światów. Naszą ludzką logikę chcielibyśmy stosować w rzeczach Bożych. Zaś Dobremu Ojcu chcemy nałożyć ciasne schematy naszego myślenia. Ciasne, bo On wie lepiej, kocha bardziej i jest wszechmocny. Wszystko co nasze będzie przy Nim małe.

Ileż to razy można usłyszeć, że Bóg nie kocha mnie, bo mam swoje grzechy i słabości. Mówiąc i myśląc tak przenosisz logikę ludzką na Niego. To tutaj na ziemi w miłości stosujemy tą logikę handlu. Tutaj kocha się zazwyczaj, gdy na to zasłużysz. Bo jesteś dobrym dzieckiem, rodzicem lub współmałżonkiem. Zasłużysz to Cię kochają. To nie jest logika Boża. Bóg kocha każdego bez względu na to, jakie ma grzechy. 

Innym przykładem mieszania światów jest nasze płacenie modlitwą. Myślenie, że jeśli przez swoje życie nie odmówię milion różańców i że będę na 50 tysiącach Mszy świętej niedzielnej to się zbawię. Jednym słowem można kupić sobie zbawienie. I to automatycznie, bo tak działa nasz świat. Będziesz 20 dni w pracy, dostajesz swoja umówioną pensję automatycznie. Prawda jest taka, że przy swoich dziesiątkach tysięcy Mszy św. możesz nie spotkać prawdziwego Jezusa, to nie jest gwarancja, że się zbawisz.

Przykładów jest wiele pokazujących jak postępujemy wbrew temu, o czym zapewnia Chrystus. Nie można łączyć ziemi i nieba. Z zatrwożeniem słucham jak w Polsce ludzie wręcz podróżują za księdzem „charyzmatykiem”, aby uczestniczyć w jego Eucharystiach. Jego sakramenty są bardziej ważne niż sakramenty Twojego księdza w parafii? Bardziej święte? Bardziej zbawcze? A może tak naprawdę w Twojej parafii nie jest to widowiskowe? Logika tej ziemi. Z mojego boliwijskiego podwórka. Tutaj występuje kult wody święconej. Po Mszy świętej każdy musi zostać poświęcony jej dużą ilością. To zapewni mu szczęście w nadchodzącym tygodniu. A napicie się wody święconej  zapewni zdrowie. Jest to pewny fetysz religijny w wielu przypadkach, który ma zapewnić automatycznie błogosławieństwo Boże. Przypomina mi się tutaj historia mojego poprzednika w Aiquile. Jednego razu rodzina przy ołtarzu zrobiła sobie zdjęcie z księdzem po Eucharystii. Gdy po jakimś czasie przyjrzano się tej fotce zauważono mistrza drugiego planu. Z boku prezbiterium starsza kobieta patrząc czy nikt nie widzi pije wodę przygotowaną do błogosławieństwa. Śmieszne, zdarzyło się raz, ale pokazuje jak błędnie stosujemy naszą logikę w rzeczach Bożych.

Jezus dziś zapewnia, że te dwa światy są totalnie inne. Dziś apeluje, abyś zajął się tym życiem, które masz na ziemi. Dobrze wykorzystał je dla dobra swojego i innych. Ale nie stosuj tej samej logiki życia ziemskiego w rzeczach Królestwa Bożego. Tam jest totalnie inaczej. Poznawaj to. Słuchaj Ewangelii. Pytaj na modlitwie Jezusa. I już oświecony przez Ducha Świętego stosuj reguły niebieskie dla Królestwa Niebieskiego.

XXVIII Niedziela Zwykła 2020 r.

Odczuwam pewne zatrwożenie słuchając tego fragmentu Ewangelii. Nie dlatego że Bóg trochę się jawi jako bezwzględny król dla tych, którzy Go obrażają. Ale odczuwam trwogę widząc, jak cienka linia jest pomiędzy potępieniem a zbawieniem.

Obraz uczty to obraz życia wiecznego. Super, lubimy uczty, więc obraz jest w punkt. Wystarczy chcieć i przyjść na nią. W ogóle to świetny obraz z Ewangelii. Przecież każdy lubi wesela. Cóż za głupi ludzie, możesz pomyśleć. Wybierają jakieś głupoty zamiast skorzystać z szalonej i sympatycznej zabawy; gdzie jest wybornego jedzenia do syta, najlepsza zabawa taneczna i wielki wiejski stół, gdzie nie kończy się… haha, kaszanka! Chcesz najsłodszego tortu – proszę. Drink bar – do Twojej dyspozycji. Czego dusza zapragnie. Czy krowy i pola mogą konkurować z tym?! No jasne, że nie! A oni wybrali inaczej a nawet zabili zapraszających w imieniu króla.

Jeśli widzisz totalny bezsens zachowania zaproszonych to świetnie, bo to obraz nas. Jesteśmy totalnie zaproszeni zawsze przez naszego Ojca na ucztę, którą nam przygotował w niebie i przygotowuje np. w Eucharystii. Ile już razy odwracałeś się i mówiłeś, że wolisz od tych wspaniałości swoje głupoty? 

To właśnie mnie przeraża – ta cienka granica między moją głupotą nie pójścia na totalną i Bożą zabawę a skorzystania z niej. Ta granica to tylko moje chęci i chociaż strzępy logicznego i świeżego myślenia.

Ostatni akapit poświęcę pewnym myślom osobistym. Bardzo wzrusza mnie to, że Król – Bóg zaprasza w końcu ludzi prostych i ubogich z rozstaju dróg. Pracujemy praktycznie każdego dnia odwiedzając ludzi w górach. Czasami jedzie się godzinę lub dwie. Zawsze czekają na nas. W skromnych ubraniach. Spracowani i ciemni od pracy na palącym słońcu. Właśnie prości i ubodzy. Czekają po to, aby wejść do swojej ubogiej kaplicy lub zbliżyć się do stolika, który postawiony na spalonej słońcem ziemi służy jako ołtarz; po to, żeby uczestniczyć w niebiańskiej uczcie Eucharystii, bo czują się zaproszeni. Bóg zaprasza wszystkich bez względu na to czy żyjesz w Boliwii lub w Polsce. Czy jeździsz super autem do kościoła czy godzinę szedłeś piechotą z gór niosąc gotowaną kukurydzę, żeby nie ustać na powrocie niosąc swoje dzieci na plecach. Każdy dla Boga to dziecko warte najpiękniejszego miejsca na uczcie. Granicą, na której waży się nasze uczestnictwo w tej uczcie są tylko nasze chęci.

XXVII Niedziela zwykła 2020.

Nie cierpimy niewdzięczności. Jak można nie powiedzieć choć jednego ciepłego słowa osobie, która robi dla nas dużo? Straszne, naganne zachowanie. Rzeczywiście, niewdzięczność jakoś dotkliwie boli. Kontynuujemy w naszej parafii przy okazji udzielania sakramentów także pomoc materialną. Zawozimy do wiosek zawsze koło 250 kg ryżu, makaronu, cukru i mąki. Zazwyczaj ludzie nam bardzo dziękują. Raz tylko zdarzyło się, że nie tylko nie podziękowano nam a wręcz oczekiwano, że damy jeszcze więcej. Wraz z katechistami odczuliśmy to dosyć boleśnie. Nie pomagamy dla podziękowań i oklasków, ale odrzucenie naszego otwartego serca zabolało. A to właśnie oznacza niewdzięczność.

W dzisiejszej Ewangelii mowa jest o naszej niewdzięczności. Tak, o naszej. Bo Ewangelia jest o słuchaczach, a nie o jakiejś innej złej grupie ludzi. Kochany Bóg jest świetnym Ojcem i właścicielem winnicy. Winnica to nasze życie. Zbudował w niej wszystko, co nam jest potrzebne, czyli zapewnił nam wszystkie warunki do życia. Mamy ogrodzenie, wieże i tłocznia. Winnica może ruszać pełną parą. Pierwsza wskazówka ewangeliczna. Tak – masz wszystko, co potrzebne do życia. Zupełnie za darmochę od Ojca. Nie doceniasz tego, bo sfochany wolisz wymyślać czego Ci brak. Masz wszystko zapewnione do funkcjonowania na wysokim poziomie. 

Jednak nie funkcjonujemy tak. Bóg wysyła do nas swoje sługi, abyśmy zdali sobie sprawę, że nasze życie pełne jest dobrych owoców służących nam i innym. Są to konkretni ludzie, którym powinniśmy pomagać dobrocią i świadectwem dobrego życia. Ale co gorsza, my nie tylko, że nie mamy owoców, ale także duchowo tych ludzi obijamy i zabijamy. Na końcu wysyła do nas swojego syna, czyli Jezusa – w sakramentach, a przede wszystkim w Eucharystii. Ale Jego także nie chcemy słuchać, a przez swoje zaniedbania w życiu sakramentalnym wyrzucamy Go poza nasze życie. A czasem przez grzech ciężki zabijamy Go. Zabijamy życie Boże, które w nas jest przez Jego obecność.

Tak, ta historia to jeden wielki wyrzut dla każdego z nas. A raczej powinna przyprawić o drżenie naszego serca. Trzeba zadać sobie pytanie: Jak traktujemy Boga, który totalnie oszalały z miłości na naszym punkcie przychodzi do nas w innych i w swoim Kościele? A my tak często traktujemy Go z wielką i bolącą niewdzięcznością. Miłość, w której spotykany jest zawód po zawodzie bardzo boli. Ale Bóg Ojciec kocha dalej i nigdy nie przestanie. Dzierżawco winnicy, czas na zmiany w Twoim zarządzaniu.

XXVI Niedziela Zwykła 2020.

Papież Franciszek powiedział kiedyś słynne słowa do młodzieży o tym, że czas zejść z kanapy i założyć dobre buty do wędrowania. Jasne, że to super słowa dla młodych ludzi, którzy będą o niebo szczęśliwsi pozytywnie korzystając z życia. Poznawanie, udzielanie się w dobrych dziełach i budowanie między sobą braterstwa to esencja życia. Stagnacja i zamknięcie się w swoim świecie naznaczone jest jakimś niebezpiecznym dotknięciem śmierci objawiającej się z czasem nawet i depresją.

Jednak dzisiejszy fragment Ewangelii pokazuje, że ta kwestia nie dotyczy tylko ludzi młodych, ale ludzi w każdym wieku. To, co Chrystus chce dziś powiedzieć to to, że potrzebujemy zawsze zmiany pewnego dynamizmu w życiu duchowym. On powinien stale trwać aż do naszej śmierci. Pokazuje to przykład dwóch synów. Pierwszy ma swoje schematy myślenia i zachowania. Nie chce się zmieniać, bo to dla niego jak kanapa, coś jego i wygodnego. Dlatego, gdy nawet prosi go o coś Bóg, to przybiera pozę i mówi „tak”, robiąc coś zupełnie innego. Zostaje na kanapie powoli umierając duchowo. Drugi jest szczery, prostolinijny i ma chęć dokonywania zmian. Widzimy jak mówi najpierw Ojcu, że nie pójdzie pracować. Ale umie poznawać, myśleć i dokonywać korekt. Dlatego rozpoznając właściwą drogę idzie do winnicy. Tylko tam może przebywać z Ojcem co poskutkuje udziałami później w tym wielkim dziele.

Wielkie niebezpieczeństwo jest wtedy, gdy w swoim życiu duchowym powiemy sobie, że ja już jestem optymalny i nie muszę niczego zmieniać. Mimo Ewangelii wiem lepiej. Potrzebujesz zmian i to niezależnie od wieku. Dotyczy to Twojego życia zewnętrznego, ale tez relacji z ludźmi. Dziś sąsiad, którego nie cierpisz lub kolega z pracy jutro może stać się Twoim przyjacielem, jeśli w nocy złamiesz się i pomyślisz o nim jako o swoim bracie, który może potrzebować Twojej pomocy.

Uczeń Jezusa jest zawsze świeży w myśleniu, zaskakuje (niejeden raz sam siebie) i jest natchnieniem poprzez swoją dynamikę dla innych, którzy męczą się w swoim kanapowym marazmie. 

XXV Niedziela Zwykła 2020 r.

Zawsze kiedy słyszymy ten fragment Ewangelii budzi się cichy, ukryty w nas bunt. Jak to? To niesprawiedliwe. Płaca ta sama a czas pracy tak totalnie inny. No nie! Tak nie może być!

Problemem nie jest to, że się buntujesz, ale to, z kim utożsamiasz się w tej Ewangelii. Podświadomie, jak pewnie każdy z nas,  utożsamiasz się z tą osobą, która pracuje najwięcej a dostaje tyle samo co inni. Gdzieś w naszych głowach siedzi psujący wiele gen poczucia osobistej świętości, który mówi, że jestem tak bardzo blisko Pana. A to oznacza, że tyle pracujesz w Jego gospodarstwie, a On Cię krzywdzi niesprawiedliwą płacą. 

Naprawdę Cię krzywdzi? Dostajesz solidną płacę w postaci łask i błogosławieństw każdego dnia. Nie oszukujmy się. Ty żądasz mało albo wcale dla tych, którzy według Ciebie są słabsi. To zwykła zazdrość!!!

Jak się wyleczyć z samopoczucia bycia prawie idealnym i z zazdrości? Trzeba stanąć w prawdzie. Nie jesteś tym, który przebywa i pracuje najwięcej w winnicy Pana. Mamy tyle grzechów, słabości i odejść od Niego, że każdy z nas jest tym, który pracuje najmniej. Jeśli już masz tę świadomość, to już teraz zacznij się cieszyć, że Pan traktuje Cię tak jak prawdziwych pracowników znanych ze swojej prawdziwej świętości. Radość i wdzięczność za wielkie zapłaty tak bardzo na wyrost zabiją w Tobie egocentryzm i zazdrość, która tak naprawdę nie ma żadnych podstaw.

Zawsze kiedy słyszymy ten fragment Ewangelii budzi się cichy, ukryty w nas bunt. Jak to? To niesprawiedliwe. Płaca ta sama a czas pracy tak totalnie inny. No nie! Tak nie może być!

Problemem nie jest to, że się buntujesz, ale to, z kim utożsamiasz się w tej Ewangelii. Podświadomie, jak pewnie każdy z nas,  utożsamiasz się z tą osobą, która pracuje najwięcej a dostaje tyle samo co inni. Gdzieś w naszych głowach siedzi psujący wiele gen poczucia osobistej świętości, który mówi, że jestem tak bardzo blisko Pana. A to oznacza, że tyle pracujesz w Jego gospodarstwie, a On Cię krzywdzi niesprawiedliwą płacą. 

Naprawdę Cię krzywdzi? Dostajesz solidną płacę w postaci łask i błogosławieństw każdego dnia. Nie oszukujmy się. Ty żądasz mało albo wcale dla tych, którzy według Ciebie są słabsi. To zwykła zazdrość!!!

Jak się wyleczyć z samopoczucia bycia prawie idealnym i z zazdrości? Trzeba stanąć w prawdzie. Nie jesteś tym, który przebywa i pracuje najwięcej w winnicy Pana. Mamy tyle grzechów, słabości i odejść od Niego, że każdy z nas jest tym, który pracuje najmniej. Jeśli już masz tę świadomość, to już teraz zacznij się cieszyć, że Pan traktuje Cię tak jak prawdziwych pracowników znanych ze swojej prawdziwej świętości. Radość i wdzięczność za wielkie zapłaty tak bardzo na wyrost zabiją w Tobie egocentryzm i zazdrość, która tak naprawdę nie ma żadnych podstaw.

XXIV Niedziela Zwykła 2020 r.

Zazwyczaj w naszym podejściu do innych stosujemy pewien handel wymienny. Liczymy, rachujemy, robimy bilans zysków i strat. Tyle razy byłem dobry dla niego a on nie odwdzięczył się ani razu. Od dziś spotka z mojej strony tylko chłód i rezerwę. Koniec. Mam wokół siebie trudną osobę. Wiem, że Ewangelia mówi, że to mój bliźni, więc wybaczyłem mu nie raz. Ale od dziś koniec, bo w ogóle tego nie docenia. To jest nasz sposób myślenia. Taki był sposób myślenia Apostołów, gdy pytali Jezusa czy trzeba przebaczyć aż siedem razy. Taki ogromny wysiłek.

Prawda jest taka, że na tej ziemi mamy być Chrystusowi i próbować być jak On. Pisze o tym św. Paweł w II czytaniu. W życiu i śmierci należymy do Niego. Ile razy przebacza Bóg? Zawsze. Ilość wybaczeń jest równa Twoim chęciom korzystania ze spowiedzi. Chcesz sto – ok, ale jeśli chcesz milion – nie ma sprawy. Nie ma limitu na wybaczenie u Miłosiernego Ojca. Limitem jesteśmy my sami z naszymi chęciami powrotu do Ojca.

Dlatego Jezus tłumaczy tą kwestię opowiadając jedną z historii w Ewangelii. Twoje przewiny są o wiele, wiele większe niż te, które robi Ci ktoś inny. Każdy grzech to totalne odwrócenie się od kochającego Ojca. Ty nie potrafisz wybaczać 77 razy, czyli za każdym razem różnych drobnostek podług tego? Ogrom naszej ignorancji w tej kwestii jest naprawdę wielki.

Jednak w tej chwili może pojawić się w naszej głowie pytanie – gdzie znaleźć siłę do kolejnego wybaczenia? Odpowiedź jest prosta. Zaproś Chrystusa realnie do swojego życia. On przyjdzie, przemieni Twoje ciężkie serce, a potem z wielkim zrozumieniem będzie Ci tłumaczył każdego dnia jak kochać tego strasznie niewygodnego. Bo On to wie od zawsze. Bo kocha każdego z nas. Renegata próbującego każdego dnia swoim grzechem zrobić rewolucję kontra Jego Królestwu.