Uroczystość św. Jana Chrzciciela 2018 r.

Pan Bóg dając nam życie podarowuje także wszystkie predyspozycje do tego, aby było ono bardzo szczęśliwe i spokojne a kończyło się życiem wiecznym. To zakończenie jest szczytem szczytów i zależy od tego jak ukształtowaliśmy swoje życie na ziemi. Bóg Ojciec wie, że to nie lada problem i wyzwanie – mamy bowiem wszystkie potrzebne rzeczy. Ale czy umiemy z nich dobrze korzystać i spokojnie budować swoje życie? Dlatego od samego początku patrząc jak jesteśmy w tym niezdarni i niweczymy niesamowite dary, Bóg mówi, że nam pomoże, że poukłada za nas wszystko. Krok po kroku. Jednak my, ludzie z pychą i, co by nie mówić, głupotą upieramy się, że wiemy lepiej i zrobimy to sami i po swojemu. Tak zaczyna się dramat pychy. I wciąż trwa.

Piszę to dlatego, ponieważ przeciwieństwem głupoty pychy jest pokora. Przez pokorę Bóg układa człowiekowi życie. A przez to staje się ono piękne i pełne szczęścia i kończy się zbawieniem.

Dziś jest Uroczystość Narodzin św. Jana Chrzciciela. Myślę, że obok Matki Bożej jest to największa postać, która jaśnieje pokorą i uczy jej w wielkim formacie. Św. Jan oddaje wszystko Bogu, żeby mógł tworzyć bez żadnego niemądrego „ja chcę sam, bo wiem lepiej”. Jan Chrzciciel zna zapowiedzi Starego Testamentu, które mówią, że Mesjasza zapowie wielki i wspaniały prorok. Ale całe jego życie wcale nie jaśnieje splendorem. Od samego początku pewne wydarzenia wręcz zaprzeczają wielkości. Narodzenie ze starszych ludzi, brak wiary u ojca mimo zapowiedzi i konkretnej obietnicy danej przez Boga. Życie na pustyni, gdzie swoją osobą nie błyszczy. Na koniec odsuwa się całkiem w cień pokazując Jezusa jako Baranka Bożego. A przecież św. Jan ma świadomość swojej wielkości jako ostatniego proroka – bramy dla Mesjasza. Nigdy jednak nie narzeka na swój stan. Jest absolutnie pokorny. Ufa Bogu, mimo że, tak myślę, nie rozumiał wielu spraw.

Ucz się od Jana Chrzciciela pokory. Ona pozwala działać Bogu w Twoim życiu. On wtedy układa wszystko i prowadzi wielkie dzieła. To wszystko może dokonać się także i w Tobie.

XI Niedziela Zwykła 2018 r.

            Każdy z nas, kto jest z serca chrześcijaninem chciałby, żeby w świecie Jezus był dla ludzi najważniejszy a Kościół triumfował w świecie. Był poważany i podziwiany. Błyszczał świętością, czystością i dobrocią. Żeby wszyscy ludzie zachwyceni tym stali się uczniami Jezusa. Są to ze swojej natury dobre życzenia i marzenia, ale nie jest to zamysł Boży.

            Kościół jest stworzony, żeby triumfować, ale nie na tym świecie. Jak mówi nam teologia ma to się dokonać dopiero w świecie przyszłym. Dzisiejsze Słowo tłumaczy nam tą dosyć dużą nieścisłość między dobrymi pragnieniami a rzeczywistością. Widzimy w Słowie Pana Boga, który posługuje się symbolami tłumacząc, że działa przez małe i niedoskonałe rzeczy, które z czasem prowadzą do wielkich i niesamowitych. W tym objawia się moc Boża, która robi wielkie coś z niczego. Widzimy dziś Boga w Księdze Ezechiela, który mówi, że weźmie zwykłą małą gałązkę z wielkiego cedru – jedną z setek na tym drzewie, najmniejszą z czubka. I zasadzi ją taką zupełnie niepozorną czekając, aby dzięki Jego mocy wyrosła na największe i podziwiane drzewo, które będzie rosło nad całym dziełem stworzenia. Jezus mówi o królestwie Bożym na tym świecie w podobnych dwóch obrazach. Pierwszy z nich to ziarno, które jest małe, nic nieznaczące. Ponadto w ziemi go nie widać i w końcu obumiera. Ale z czasem wyrasta i daje plon stukrotny. I następny symbol to ziarno gorczycy. Jest ono najmniejsze ze wszystkich ziaren. Wsiane daje jednak wielkie drzewo, które daje schronienie nawet ptakom. Obydwa ziarna są małe, nic nieznaczące, obumierające w ziemi. Ale w środku zawierają potencjał wzrostu i rodzenia dany im przez Boga w dziele stworzenia. Po czasie stają się czymś wielkim i znaczącym.

            W ostatnim tygodniu spotkałem się z moim dobrym kolegą, ks. Krzysztofem, który jest proboszczem w Szkocji. Mówił z troską o tamtym Kościele jako o takim, który jakby powoli obumierał i stawał się coraz bardziej mały i nieistotny. Objawia się to w tym, że ludzie młodzi przestają praktykować i słuchać Ewangelii. Nauczanie Kościoła wydaje się nieskuteczne w tworzeniu życia społecznego Szkotów. Ludzie coraz bardziej liberalizują się. Przykładem może być sąsiednia Irlandia. Niegdyś absolutnie katolicka a dziś w referendum opowiadająca się za zabijaniem dzieci nienarodzonych. Widząc tę sprawę przez pryzmat dzisiejszego Słowa nie wypada patrzeć na to pesymistycznie. Kościół na Wyspach staje się coraz bardziej nieistotny i mały. Ale jeśli mimo wszystko będzie miał w sobie potencjał wiary i Ewangelii to stanie się terenem wielkiego działania Bożego i z czasem wyda wielki owoc.

Potwierdza to wszystko historia życia jednego z największych świętych szkockich, o którym mi opowiedziano. Nazywał się John Ogilvie i żył na przełomie XVI i XVII wieku. Szkocja wtedy na mocy rozporządzenia króla w całości miała być protestancka a katolicyzm był karany śmiercią. John urodził się w rodzinie protestanckiej. Będąc jednak na nauce między innymi w Belgii i Francji nawraca się i staje się żarliwym katolikiem. Z czasem wstępuje do zakonu Jezuitów i przyjmuje święcenia kapłańskie. Wraca do Szkocji, gdzie odszukuje te, mogłoby się wydawać nic nieznaczące resztki Kościoła Katolickiego w postaci ludzi potajemnie spotykających się i modlących. Zaczyna w wielkiej tajemnicy odprawiać im Msze i duszpasterzować. Jednak z czasem ktoś donosi na niego do władz reprezentujących króla. Szybko go uwięziono i skazano na karę śmierci przez powieszenie i poćwiartowanie. Historia mówi, że św. John Ogilvie z radością szedł na szubienicę. Uściskał serdecznie kata i ucałował linę, na której miano go powiesić. Rzucił w tłum swój różaniec mówiąc, że jeśli ktoś ma wiarę niech się za niego modli. Człowiek, który złapał go w niedługim czasie nawrócił się i stał się także katolikiem. Męczeństwo i śmierć, a więc sprawa po ludzku zupełnie przegrana stała się ziarnem, które z czasem dało plon wielki. Katolicy szkoccy żyjąc świadectwem swojego męczennika nie porzucili wiary a z czasem, dzięki mocy Boga, Kościół stał się mocny i żywy.

            Nie oczkujmy więc, że nasz Kościół w Polsce będzie czymś największym i wspaniałym. Bo nie jest to bezpośrednia droga do wielkich owoców. Jeśli zauważasz w nim braki i wiele niedoskonałości – jeśli jest jak obumierające ziarno, to dobra droga. Naszym zadaniem jest chronienie potencjału Bożego w postaci wiary. Kiedyś to poprowadzi nas jako wspólnotę uczniów do plonów stukrotnych.

            Dotyczy to też i Twojego życia. Nie martw się, że czujesz się kimś nieistotnym dla świata i małym jak ziarno gorczycy. Nie martw się, kiedy Twoje problemy i krzyże sprawiają, że obumierasz jak ziarno zboża w ziemi. Jeśli mimo wszystko będziesz trwać przy swoim potencjale wiary to Bóg w swojej wszechmocy pozwoli Ci stać się z czasem kimś naprawdę wielkim.

IX Niedziela Zwykła 2018 r.

            Dzisiejsza Ewangelia pyta wprost. W kogo lub w co Ty tak naprawdę wierzysz? W żywego Jezusa, który umarł za Ciebie czy w zbiór drogowskazów, które mają Cię tylko przyprowadzać do Niego? Czy czasem zadowalasz się jedynie półśrodkami, gdy cel jest blisko? Dzisiejsza Ewangelia jest odpowiedzią dla tych osób, które buntują się, że Kościół to tylko zakazy, nakazy etc.

            Logika Pana Boga w Starym Testamencie była taka. Nie mogą mnie poznać. Jest to dla nich zbyt ciężkie do pojęcia, że jestem w swojej istocie czystą miłością, dobrocią i prawdą. Dam im więc prawo, które, jak dobry nauczyciel będzie im mówić co jest dla nich dobre a co złe. Tym prawem jest Dekalog, który obowiązuje do dziś. Generalnie w Prawie Bóg chroni nas przed nami samymi. Bez niego nie wiadomo co byśmy sobie i innym zrobili zatruwając złem swoje serce i odchodząc w ten sposób od Bożej miłości. Jednocześnie Prawo podprowadza do poznania i spotkania z Bogiem.

            Żydzi zaczęli przestrzegać Prawo. A nawet je rozbudowali o własne przepisy wynikające ze wskazówek Bożych. W końcu wyszło im 613 przepisów. Stało się jednak coś bardzo złego a co widać w dzisiejszej Ewangelii. Zapomnieli, że fundamentalnym celem Prawa było doprowadzenie do Boga. Oni  poszli jeszcze dalej. W pewnym sensie to Prawo stało się bogiem. Stało się ważniejsze od wszystkiego. Stąd ta sytuacja z Jezusem dziś, gdzie stawia bardzo chorego człowieka przed faryzeuszami i pyta czy można go w szabat uzdrowić. W dzień, kiedy nie można nic robić. Bo tak mówiło Prawo. Jezus w ten sposób pokazuje w ten sposób bankructwo ich wyznawania prawa. Według ich rozumowania Prawo, które jest od Boga zabrania wielkiego dobra! Idąc dalej. Żydzi na podstawie tego właśnie Prawa skazali Jezusa na śmierć. Ono miało do Niego prowadzić, ale stało się dla nich bogiem i dlatego na podstawie niego zniszczyli Boga.

            Jeśli jesteś w Kościele to przy tej Ewangelii zrób mały research czy Twoja wiara to nie tylko zbiór praw, obowiązków i nakazów. Spełnianie tego, co muszę. To bardzo ciężkie i bardzo nużące. Dla mnie byłoby z czasem bardzo zniechęcające. Bo nie ma w takim pojmowaniu Kościoła spotkania z żywym i pasjonującym Bogiem. Bo jeśli ono jest….to wszystko co wymieniłem przestaje być nudnym obowiązkiem a staje się kolejną fascynującą okazją do spotkania z Nim!!! Nic nie jest trudne ani nudne!!!

            Jest jeszcze jedna sprawa. Jeśli krytykujesz różne inne drogi praktyk religijnych prowadzące do Boga a odmienne od Twojej: neokatechumenat, ruchy charyzmatyczne, Wspólnotę Przyjaciół Oblubieńca, Odnowę w Duchu Świętym czy inne, to uważaj. Dziś Żydzi w Ewangelii też myśleli, że mają monopol na spotkanie z Bogiem. A okazało się, że skrytykowali samego Boga w Jezusie Chrystusie. Nie piszę, że Twoja droga jest zła. Ale na różnych drogach razem z innymi może iść sam Pan. Nie dopuść do tego, byś przegapił to spotkanie.