XI Niedziela Zwykła 2018 r.

            Każdy z nas, kto jest z serca chrześcijaninem chciałby, żeby w świecie Jezus był dla ludzi najważniejszy a Kościół triumfował w świecie. Był poważany i podziwiany. Błyszczał świętością, czystością i dobrocią. Żeby wszyscy ludzie zachwyceni tym stali się uczniami Jezusa. Są to ze swojej natury dobre życzenia i marzenia, ale nie jest to zamysł Boży.

            Kościół jest stworzony, żeby triumfować, ale nie na tym świecie. Jak mówi nam teologia ma to się dokonać dopiero w świecie przyszłym. Dzisiejsze Słowo tłumaczy nam tą dosyć dużą nieścisłość między dobrymi pragnieniami a rzeczywistością. Widzimy w Słowie Pana Boga, który posługuje się symbolami tłumacząc, że działa przez małe i niedoskonałe rzeczy, które z czasem prowadzą do wielkich i niesamowitych. W tym objawia się moc Boża, która robi wielkie coś z niczego. Widzimy dziś Boga w Księdze Ezechiela, który mówi, że weźmie zwykłą małą gałązkę z wielkiego cedru – jedną z setek na tym drzewie, najmniejszą z czubka. I zasadzi ją taką zupełnie niepozorną czekając, aby dzięki Jego mocy wyrosła na największe i podziwiane drzewo, które będzie rosło nad całym dziełem stworzenia. Jezus mówi o królestwie Bożym na tym świecie w podobnych dwóch obrazach. Pierwszy z nich to ziarno, które jest małe, nic nieznaczące. Ponadto w ziemi go nie widać i w końcu obumiera. Ale z czasem wyrasta i daje plon stukrotny. I następny symbol to ziarno gorczycy. Jest ono najmniejsze ze wszystkich ziaren. Wsiane daje jednak wielkie drzewo, które daje schronienie nawet ptakom. Obydwa ziarna są małe, nic nieznaczące, obumierające w ziemi. Ale w środku zawierają potencjał wzrostu i rodzenia dany im przez Boga w dziele stworzenia. Po czasie stają się czymś wielkim i znaczącym.

            W ostatnim tygodniu spotkałem się z moim dobrym kolegą, ks. Krzysztofem, który jest proboszczem w Szkocji. Mówił z troską o tamtym Kościele jako o takim, który jakby powoli obumierał i stawał się coraz bardziej mały i nieistotny. Objawia się to w tym, że ludzie młodzi przestają praktykować i słuchać Ewangelii. Nauczanie Kościoła wydaje się nieskuteczne w tworzeniu życia społecznego Szkotów. Ludzie coraz bardziej liberalizują się. Przykładem może być sąsiednia Irlandia. Niegdyś absolutnie katolicka a dziś w referendum opowiadająca się za zabijaniem dzieci nienarodzonych. Widząc tę sprawę przez pryzmat dzisiejszego Słowa nie wypada patrzeć na to pesymistycznie. Kościół na Wyspach staje się coraz bardziej nieistotny i mały. Ale jeśli mimo wszystko będzie miał w sobie potencjał wiary i Ewangelii to stanie się terenem wielkiego działania Bożego i z czasem wyda wielki owoc.

Potwierdza to wszystko historia życia jednego z największych świętych szkockich, o którym mi opowiedziano. Nazywał się John Ogilvie i żył na przełomie XVI i XVII wieku. Szkocja wtedy na mocy rozporządzenia króla w całości miała być protestancka a katolicyzm był karany śmiercią. John urodził się w rodzinie protestanckiej. Będąc jednak na nauce między innymi w Belgii i Francji nawraca się i staje się żarliwym katolikiem. Z czasem wstępuje do zakonu Jezuitów i przyjmuje święcenia kapłańskie. Wraca do Szkocji, gdzie odszukuje te, mogłoby się wydawać nic nieznaczące resztki Kościoła Katolickiego w postaci ludzi potajemnie spotykających się i modlących. Zaczyna w wielkiej tajemnicy odprawiać im Msze i duszpasterzować. Jednak z czasem ktoś donosi na niego do władz reprezentujących króla. Szybko go uwięziono i skazano na karę śmierci przez powieszenie i poćwiartowanie. Historia mówi, że św. John Ogilvie z radością szedł na szubienicę. Uściskał serdecznie kata i ucałował linę, na której miano go powiesić. Rzucił w tłum swój różaniec mówiąc, że jeśli ktoś ma wiarę niech się za niego modli. Człowiek, który złapał go w niedługim czasie nawrócił się i stał się także katolikiem. Męczeństwo i śmierć, a więc sprawa po ludzku zupełnie przegrana stała się ziarnem, które z czasem dało plon wielki. Katolicy szkoccy żyjąc świadectwem swojego męczennika nie porzucili wiary a z czasem, dzięki mocy Boga, Kościół stał się mocny i żywy.

            Nie oczkujmy więc, że nasz Kościół w Polsce będzie czymś największym i wspaniałym. Bo nie jest to bezpośrednia droga do wielkich owoców. Jeśli zauważasz w nim braki i wiele niedoskonałości – jeśli jest jak obumierające ziarno, to dobra droga. Naszym zadaniem jest chronienie potencjału Bożego w postaci wiary. Kiedyś to poprowadzi nas jako wspólnotę uczniów do plonów stukrotnych.

            Dotyczy to też i Twojego życia. Nie martw się, że czujesz się kimś nieistotnym dla świata i małym jak ziarno gorczycy. Nie martw się, kiedy Twoje problemy i krzyże sprawiają, że obumierasz jak ziarno zboża w ziemi. Jeśli mimo wszystko będziesz trwać przy swoim potencjale wiary to Bóg w swojej wszechmocy pozwoli Ci stać się z czasem kimś naprawdę wielkim.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *