Duchowa pustynia.

Przed moim wyjazdem z Polski spotykając się z ludźmi bardzo często słyszałem opinię, że misje to głoszenie Jezusa tym, którzy jeszcze o Nim nie słyszeli. Jest w głowach pewien obraz misjonarza, który stoi przed ludźmi i opowiada Ewangelię. Słuchacze z otwartymi ustami i z zadziwieniem odpowiadają: Niesamowite! Nikt nam tego jeszcze nie opowiadał! Nic bardziej mylnego. Mamy już zaawansowany w czasie XXI wiek. Świat stał się globalną wioską. Misjonarze pracują na wielu kontynentach od kilku wieków. Nie ma już ludzi, którzy jeszcze nie usłyszeli o Ewangelii, Jezusie i Kościele, albo chociażby o istnieniu tych rzeczywistości. Mogą się znaleźć jeszcze gdzieś, gdzie absolutnie nie dotarła cywilizacja np. w dorzeczu Amazonki czy na pustyniach Afryki, ale jest to znikomy procent ludzkości. Będąc tutaj powoli przekonuję się czym tak naprawdę są misje. Widzę, że ludzie, którzy wiedząc i słysząc o Jezusie mogą i tak żyć na pustyni duchowej. Tak jakby nikt wcześniej nie opowiedział im o dobrym Bogu, który nadaje sens wszystkiemu i daje życie wieczne.

Parafia, w której jesteśmy z ks. Marcinem ma ładny kościół, gdzie codziennie sprawujemy Eucharystię. Dodatkowo, w niedziele odprawiamy Mszę w miejscowości obok, która nazywa się Rio Blanco. Miejscowość ta musiała kiedyś mieć księdza, bo jest tam kościół z opuszczoną dziś plebanią. Na marginesie dodam, że plagą na poddaszu kościoła są nietoperze. Znów inaczej – w Polsce są pod ochroną ze względu na zagrożenie wyginięciem. Dodatkowo, w wyznaczone niedziele odprawiamy Msze św. w oddalonych od siebie różnych częściach, które razem tworzą Bulo Bulo. Coś jak dzielnice tylko oddalone o kilka ładnych kilometrów. Piszę to nie tylko po to, żeby choć trochę zobrazować naszą pracę, ale także po to, by pokazać, że praca duszpasterska wcale nie jest skierowana ku wielkiej liczbie ludzi, mimo że tak może się wydawać. Moja głowa ciągle naszpikowana jest obrazami z Polski, na których w niedziele kościoły są pełne. Tutaj tak nie jest. Dość duża grupa ludzi jest ochrzczona, ale ich wiara jest bardzo letnia. Bywa, że niedzielna Eucharystia odprawiana jest dla kilkunastu osób. Szczególnie wtedy, gdy pada tropikalny deszcz. Pamiętam jak w pierwszą niedzielę odprawiałem Msze Świętą na starym boisku szkolnym, gdzie uczestniczyło w niej kilkoro dzieci i jedna osoba dorosła. Czasami do kościoła w Bulo Bulo przyjdzie na Mszę kilkadziesiąt osób co w tutejszych okolicznościach oznacza, że „kościół pęka w szwach”. Cieszymy się wtedy, tym bardziej, że czasami potrafi do spowiedzi przyjść kilkanaście osób, szczególnie dzieci.

Mało osób przystępujących do sakramentów nie oznacza dla nas mniej pracy. Istnieje tu pewna pustynia duchowa, która bardziej boli niż ubóstwo. Wiele osób nie jest ochrzczonych mając kilkanaście a nawet kilkadziesiąt lat, mimo że czasem pochodzą z rodzin, w których rodzice korzystają z sakramentów. Dlatego praca tu polega na przygotowywaniu do chrztu ludzi, którzy zgłaszają się po ten jakże istotny sakrament. Czasem jako dzieci, które mają iść do I Komunii Świętej lub jako młodzi ludzie, którzy chcą przyjąć sakrament małżeństwa. Zdarza się, że w kancelarii zjawia się para, gdzie narzeczona ma wszystkie sakramenty a narzeczony żadnego. Wtedy następuje odpowiednie przygotowanie do chrztu, I Komunii i bierzmowania. Wiele osób nie ma też tego ostatniego sakramentu. Ta pustynia duchowa sprawia, że jeszcze z większą mocą chcemy głosić piękno Ewangelii i życia we wspólnocie Kościoła w homiliach, ale i w katechezach przygotowujących do sakramentów. Dlatego w naszej parafii przed każdym chrztem dziecka ksiądz prowadzi już na wstępie z rodzicami i chrzestnymi nauki o wielkiej godności ochrzczonego i o znaczeniu chrztu dla życia religijnego całej rodziny. Jak to mówię w takich okolicznościach: robimy co się da.

Dlaczego istnieje tak wielka pustynia duchowa? Jestem tutaj dopiero miesiąc, ale nie wydaje mi się, że powodem jest brak pracy księży i sióstr zakonnych. Ona była i zawsze jest prowadzona z wielkim poświęceniem. Wydaje się, że potrzeba pogłębienia wiary tutejszych ludzi. Jednak nie nastąpi to przy ich braku otwartości na Boga. Serce zamknięte może jedynie otworzyć łaska Boża. Dlatego tak bardzo potrzebujemy modlitwy za misje, za ludzi, do których nas Pan posyła – przede wszystkim o łaskę otwarcia dla nich. Wydaje się, że innym problemem, chociaż w mniejszym stopniu, jest mentalność tych ludzi, dla których jest wieczna „mañana” czyli jutro. Jutro zrobię co potrzeba, nie ma co się przejmować i martwić wszystkim. W taki sposób przeżywając życie zamykają sobie drogę do konkretnych postaw, których wymaga chrześcijaństwo. Chrześcijaństwo to nie leżenie na słońcu i czekanie. Chrześcijaństwo to ortodoksyjne postawy, czyli takie, które wprost wypływają z Ewangelii. Rozważam teraz Dzieje Apostolskie i doskonale widać to w zachowaniu Apostołów i uczniów Jezusa po zesłaniu Ducha św. Już nie ma czekania, leżenia na kanapie, ale jest konkretne działanie.

Reasumując, nie chcemy się przejmować na pozór niewielkimi efektami czy wręcz brakiem odpowiedzi na głoszone dziesiątkami lat Słowo Boże. Dla Jezusa bijemy się o każdego człowieka. Głosimy Słowo Boże a On niech dalej prowadzi swój Kościół tutaj, w Boliwii. Na koniec opowiem dwie historie, które dobrze pokazują to wszystko, o czym napisałem. Obrazuję to, bo sam lubię czytać historie z życia wzięte.

Wczoraj przed Mszą Świętą ks. Marcin poinformował mnie, że będzie chrzest. Miałem przewodniczyć Eucharystii a on miał udzielić tego sakramentu. Wychodzimy, całujemy ołtarz i patrzę na pierwszą ławkę. Dwie kobiety w swoich tradycyjnych strojach i dwóch mężczyzn ładnie ubranych. Coś się nie zgadza. Myślę „po polsku” i pojawia się pytanie. Gdzie jest dziecko?! Chrzest to zawsze czworo dorosłych i …. słodko wyglądające dziecko! Po chwili zrozumiałem. Po homilii został ochrzczony jeden z mężczyzn z pierwszej ławki.

Druga historia dotyczy jednej z ministrantek. Tak, mamy ministrantki i ministrantów. I muszę przyznać, że jest ich bardzo dużo i są świetnie przygotowani do tej posługi. Jedna z dziewczynek nazywa się Brisa. Jest niskiego wzrostu, zawsze uśmiechnięta. Jest bardzo urocza i uczynna. Zawsze pomaga w posprzątaniu rzeczy liturgicznych po Eucharystii. Jednak jest jeden problem, o którym poinformował mnie ks. Marcin. Brisa nie może przystąpić do Komunii, mimo że czasem posługuje trzymając patenę. Nie jest nawet ochrzczona. Rozmawiał nie raz z jej rodzicami. Oni jednak stwierdzili, że na razie chrzest nie jest jej potrzebny. Powiem szczerze, że w takich sytuacjach nam, misjonarzom serce płacze, ręce są związane i pozostaje tylko modlitwa.

Pozdrawiam wszystkich, którzy są w Polsce. Wiem, że jest już zimno. Nam za to dokucza ustawiczny deszcz. Pisząc ten wpis ciągle słyszę jak tropikalny deszcz uderzenia w szybę.

XXXIII Niedziela Zwykła 2018 r.

Powoli zbliża się koniec roku liturgicznego, dlatego Słowo Boże kieruje naszą uwagę ku rzeczom, które będą się dziać na końcu świata. Słuchając tego, co mówi o tych wydarzeniach dzisiejsze Słowo i może doczytując sobie jeszcze Apokalipsę można się nieźle wystraszyć. Zważając, że to Słowo Boże i wszystko, co powiedział Jezus, co do joty będzie wypełnione. Dodatkowo, moment końca świata może przyjść w każdej chwili. Nie zdziw się więc jak czytając ten wpis słońce się zaćmi i zaczną spadać gwiazdy. Parafrazując pewną panią, która jest chyba tak nieistotna dla mnie, że nie pamiętam jej imienia i nazwiska, a która stwierdziła „taki mamy klimat?”, my możemy powiedzieć: „takie mamy Słowo od Boga?”. Coś oczywistego.

Czy mamy się bać i lękać? Nerwowo spoglądać przez okno czy ciała niebieskie nie lecą nam na głowy jak tropikalny deszcz (po polsku wielka ulewa)? Zobacz co się dzieje w Słowie z tymi, którzy należą do Boga, którzy są Mu bliscy, bo chcieli być blisko Niego. W tym tumulcie i powszechnym zniszczeniu ci ludzie objęci są od razu wszechmocną opieką. Wysłani są aniołowie do opieki. A do walki z każdym, kto zechce tej świętej grupie coś zrobić staje najpotężniejszy w niebie. Jak mówi pierwsze czytanie – książę, czyli św. Michał Archanioł. On wie jak walczyć. Na początku czasów pod jego dowództwem wojsko anielskie strąciło z przestrzeni nieba całe piekło. Wielka opieka wśród Armagedonu! Czy masz się bać? Jeśli należysz do bliskich Boga, bo tego ciągle chcesz to nie. W Twoim sercu zagości wielki spokój wśród totalnego zniszczenia. Przejdziesz przez walkę „bez zadrapania”.

Piszę to dlatego, że taka postawa nie dotyczy tylko chwili totalnego końca rzeczywistości widzialnej. Czasami może Ci się wydawać, że nastał Twój osobisty koniec świata. Nakładające się bolesne doświadczenia, problemy, odejścia bliskich. Czy umiesz wtedy zastosować postawę człowieka Boga? Ze spokojem przejść przez tę ciemną dolinę? Bóg ma Cię w swoich dłoniach i bez zawahania wyśle archanioła do obrony. Tylko musisz Mu zaufać.

Sam początek…

To już 3 tygodnie odkąd jestem w Boliwii. Myślę, że czas napisać o moim początku tutaj. Długo się zbierałem, żeby skrobnąć coś na bloga o misjach. Dlaczego? To trudne do wytłumaczenia. Lądując 19.10. w Santa Cruz wkroczyłem w całkiem inny świat. Nie jest on gorszy czy lepszy. Jest bardzo odmienny. Przyjmuję masę nowych wiadomości i doświadczeń. Moja głowa jest pełna, dlatego nie potrafiłem siąść i napisać czegokolwiek o początku. Zresztą i teraz czuję specyficzne rozbicie i niemoc opisania tego wszystkiego.

18 października 2018 r. na zawsze pozostanie w moim sercu. To pożegnanie z rodzicami, gdy wchodziłem do pociągu do Warszawy, a kilka godzin później z Polską, gdy samolot startował. Na końcu rodzice nie potrafili ukryć smutku, gdy przyszedł czas rozstania. Jazda w pociągu to jedna wielka modlitwa wynikająca z mojego wzruszenia. Ciągła pokusa, która szeptała: „Jesteś głupi. Co ty w ogóle robisz?”. A w modlitwie słowa zapewnienia: „Jesteś w Moich rękach! Jedziesz tam, gdzie cię posyłam. Tam jest twoje miejsce”. Muszę przyznać, że ostatni tydzień w Polsce pełny był takich duchowych zmagań. Ale wiem jedno – występują one zawsze, gdy duchowo ma się stać coś bardzo dobrego. Szatan jest czujny i zawsze będzie walczył z tym, co ma być bardzo dobre. Piszę to też po to, Drogi Czytelniku, żebyś wiedział o takim zjawisku w Twoim życiu duchowym. Nie przejmuj się, kiedy masz dziwne myśli i obawy przed pojechaniem na rekolekcje, pójściem na adorację czy pomocą komuś. To nie są Twoje myśli a walka szatana o unicestwienie dobra. W takich chwilach tym bardziej powinieneś zrobić to, co zamierzyłeś.

„Jesteś w Moich rękach” ciągle brzmiało w mojej głowie w czasie całej podróży. I tak też było. Lot do Genewy i San Paulo bez problemów. Wszystkie formalności na Okęciu i w Genewie bez problemów. Lądując w San Paulo dowiedziałem się co oznacza latynoski kraj. Okazało się, że muszę odebrać walizkę i znów ją nadać, a potem zmienić terminal w gąszczu setek osób. I celnicy bardzo zdziwieni: „Jak to pan leci z Brazylii do Boliwii? Lata się w odwrotną stronę”. Jednak srogie miny i szybkie pytania kończyły się, kiedy pytali o zawód. Odpowiadałem, że jestem misjonarzem. Widziałem wtedy wielki uśmiech i szybko oddawany paszport. Może dlatego, że Brazylijczycy są mocno przywiązani do Kościoła? Reasumując, owszem, były te wszystkie perturbacje w San Paulo, ale jestem pewien, że to z Bożą pomocą pokonywałem je bez większych problemów. Po dwóch godzinach siadłem przy swojej bramce w oczekiwaniu na samolot do Boliwii.

Santa Cruz przywitało mnie deszczem i oczywiście wielką wilgotnością. Nie znałem tego zjawiska w tak wielkiej skali, w jakiej tutaj występuje. W momencie wilgoć oblepia cię i sprawia, że twoje ubrania zaczynają być powoli mokre i przylepiające się do ciała. Po 3 tygodniach życia tu wiem, że da się z tym funkcjonować. Wiadomo – to tropik. Przywitałem się gorąco z ks. Marcinem, który od 2 lat jest w Bulo Bulo i sprawuje tu funkcję proboszcza. Jest on oczywiście z diecezji siedleckiej a w seminarium byliśmy razem na roku. Siedzieliśmy nawet w jednej ławce na wykładach. Wsiedliśmy do naszej kilkunastoletniej Toyoty (oczywiście „jeepa”) i mimo zmęczenia po podróży zacząłem obserwować kraj. Pierwsza rzecz to ruch drogowy. Jechaliśmy na zachód drogą, która jest dopiero w fazie tworzenia. Łączy ona dwa ważne i duże miasta – Santa Cruz i Cochabambę. Pisałem już, że wszystko jest inne więc inna też jest kultura jazdy. Tu nikt nie przejmuje się zbytnio innymi uczestnikami ruchu. Jeździ się bez kierunkowskazów albo z włączonymi cały czas. Pasów się nie zapina. Wewnątrz samochodu jedzie tyle osób, ile się zmieści. Czasem widać stary samochód kombi z otwartą klapą, bo siedzi tam kilka osób. Oczywiście ci ostatni jadą ze spuszczonymi nogami machając nimi. Raz widziałem kobietę jadącą w taki sposób, która jednocześnie karmiła dziecko. Co ciekawe, czasem kierowcy potrafią być uprzejmi i przez otwartą szybę machnąć ręką, żeby ich wyminąć. Generalnie, występuje coś w stylu wolnej amerykanki. Ale o dziwo to wszystko działa. 

Droga jest tworzona, dlatego co jakiś czas przejeżdża się odcinkami piaskowymi z wielkimi nierównościami. Co ciekawe, próbuje się ją robić z nowoczesnymi pomysłami, więc ma dwa pasy w jedną stroną i dwa pasy w drugą. Coś jak nasza ekspresówka. Jest tylko jeden problem. Boliwijczycy traktują ją jak dwie drogi i jeżdżą w różnych kierunkach mimo podziału. Istne szaleństwo.

Marcin powiedział, że to dobrze, że mamy w miarę blisko do Santa Cruz. To blisko – prawie 4 godziny jazdy. Ale tak się liczy odległości w Boliwii, która jest 3,5 raza większa niż Polska. I w takim czasie dotarliśmy do Bulo Bulo. Jak tu jest? Jak wygląda miasteczko i parafia? To już w następnym wpisie. Ktoś narzekał, że dodałem za długie wpisy o Hiszpanii. Może i racja. Pisząc to siedzę z chłodzącym mnie wiatrakiem. Na zewnątrz leje rzęsisty tropikalny deszcz, ale i tak jest sporo ponad 30 stopni ciepła. Pozdrawiam z gorącej Boliwii. Pamiętam w modlitwie.

 

 

XXXII Niedziela Zwykła 2018 r.

Dzisiejsze Słowo Boże zaprzecza niektórym modnym głosom, że chrześcijaństwo jest religią opartą na mężczyznach: bo Pan Jezus, bo Apostołowie, bo prorocy i patriarchowie w Starym Testamencie. Bardzo proszę – dziś w Słowie Bożym mamy dwie kobiety. Dla mnie to wielkie bohaterki o niesamowitej wierze. Skromne i ciche, ale z jaką mocą przemawiają swoją postawą. Jedna z nich to wdowa z Sarepty, która u progu śmierci głodowej swojej i syna dzieli się z prorokiem Eliaszem ostatnim pożywieniem. Bez żadnego wahania i zastanawiania się co będzie dalej. Druga to cicha, uboga wdowa, która, jak zapewnia nas Pan Jezus, wrzuca swoje ostatnie pieniądze na ofiarę dla ubogich. To są jedyne jej pieniądze na przeżycie. Ale się nie waha.

Myślę, że obydwie kobiety prezentują sobą to, co jest istotą chrześcijaństwa. One nic nie mówiąc głoszą postawę, która jest prezentowana w pełni przez Jezusa. Dlatego myślę, że żyją już Królestwem Niebieskim. Na tą wspaniałą postawę składają się dwa elementy. Pierwszy to miłość do innych, szczególnie do potrzebujących. To z takiej miłości, która nic nie chce w zamian te ubogie wdowy decydują się na, jakby nie było, heroiczne czyny. Drugi element to głębokie zaufanie Bogu. Po oddaniu wszystkiego co się ma i stanięciu w ten sposób nawet przed wizją śmierci one zostawiają wszystko w ręku Boga. On jest Tym, który gwarantuje im życie. Taka postawa zawsze skutkuje wielkim działaniem Boga. A jak widzimy w Słowie, On opiekuje się wtedy jak dobry i troskliwy Ojciec. Jak już napisałem, ta postawa objawia się w pełni w Jezusie. On z wielkiej miłości nie myśli o sobie tylko ponosi śmierć na krzyżu za nas wszystkich. Jednocześnie całkowicie ufa Ojcu, że właśnie taki jest plan zbawienia i że zakończy się on zwycięstwem. 

Osobiście strasznie bliskie duchowo są mi te wdowy. Prezentują to, czego ciągle mi brakuje. Miłość bez granic do innych oraz absolutne zaufanie do Ojca Niebieskiego. Zobacz, że wszystkie pokręcone rzeczy w naszym życiu oraz brak szczęścia i spokoju serca wynikają z tego, że nie mamy takiej właśnie postawy.

XXXI Niedziela zwykła 2018 r.

Dzisiejsze Słowo Boże jest bardzo fundamentalne w swoich pytaniach. Pokazuje pewną drogę rozwoju chrześcijańskiego. Drogę do zrozumienia Ewangelii i Kościoła. Jest to droga dla mnie o tyle osobista, bo sam na niej wzrastałem i ciągle dorastam.

W Ewangelii Jezus spotyka się z uczonym w Piśmie. Następuje zderzenie dwóch światów – Starego i Nowego Testamentu. Dwóch sposobów rozumienia Boga. Jakich?

Starotestamentalne rozumienie Boga opisane jest w pierwszym czytaniu. Mojżesz zwraca się do Narodu Wybranego przykazując, że mają bać się Boga i przez to tworzyć z Nim relacje. Mają przestrzegać przykazań, kochać Boga i bliźniego. Ale dlatego mają to wszystko czynić, bo Bóg jest straszny i jeśli tego nie zrobią, będzie kara. O zgrozo, cóż za nieciekawa propozycja relacji z Bogiem. Przypomina mi się jak moja zmarła prababcia, kobieta dobra i święta, wychowując mnie zawsze, gdy nadchodziła burza i słychać było grzmoty, mówiła, że „Bozia krzyczy na złych ludzi”. Zawdzięczam jej pierwsze modlitwy i rozmowy o Bogu. Ale w tym momencie była mała wpadka – ukazywała mi starotestamentowego Boga, którego trzeba się bać.

Ile razy myślałeś o tym, że musisz iść do spowiedzi, bo wreszcie coś Ci się stanie ze strony Boga? A najgorszym tekstem, jaki słyszałem nieraz na kolędzie było stwierdzenie rodziców do dziecka: „Jak będziesz niegrzeczny to ksiądz Cię zabierze”. Ksiądz to dla dziecka reprezentant Boga. Więc Bóg jest Tym, który zagraża. Obraz starotestamentowego Boga.

Pamiętaj, że Bóg w czasie coraz bardziej objawia się człowiekowi. A najbardziej pokazał się w swoim Synu, Jezusie. Jest to obraz Boga, który niesamowicie kocha i dba o człowieka. W drugim czytaniu autor Listu do Hebrajczyków mówi wprost, że Jezus z miłości poświęcił się cały dla każdego z nas. Takiego Boga nie należy się bać i obawiać, tylko poznać Jego miłość i odpowiedzieć swoją gorącą miłością. To jest prawdziwy obraz Boga. Owszem, Boga mocnego i sprawiedliwego, ale jednocześnie przeogromnie kochającego.

Dzisiejsze Słowo to pytanie o fundament Twojej wiary. Jeśli wierzysz, bo się obawiasz i boisz to nie jest to pociągające. Łatwo jest zrezygnować i odejść. Ale jeśli wierzysz i kochasz, wszystko staje się proste. Modlitwa i Eucharystia to przemiłe spotkania. A ogrom miłości Boga, którą wpuszczasz do swojego wnętrza rozpływa się nie tylko w Tobie, ale także przelewa się na inne osoby. Powoli zaczniesz kochać przez to każdego człowieka.