XIII Niedziela Zwykła 2019 r.

Czasem my, misjonarze z boliwijskiego tropiku rozmawiamy dlaczego ludzie ochrzczeni tak bardzo słabo korzystają z Mszy Świętej i innych sakramentów. Próbujemy wszystkiego, żeby pokazać im drogę do Chrystusa ale czasem jest to „głos wołającego na pustyni”. Nie Janowy głos wołający o nawrócenie, ale głos w znaczeniu przez nikogo nie słuchany. Prawda jest taka, że Boliwia jest biednym krajem. Ludzie w górach żyją w absolutnym ubóstwie nie mając czasem co jeść. Tu, w tropiku jest trochę inaczej. Są owoce, które w tutejszych dobrych warunkach można zbierać i kupować. I pozostają jeszcze uprawy liści koki, które przynoszą zawsze dochody. Reasumując, ludzie w tropiku nie dotykają problemu biedy. Mają pieniądze na podstawowe potrzeby co sprawia, że po latynosku myślą, że nic więcej nie jest im potrzebne. To zgubne myślenie przenosi się na poziom wiary. Droga życia z Bogiem została zastąpiona drogą życia z rzeczami materialnymi. I stosują zgubny wniosek: Nic mi już więcej nie jest potrzebne. Piszę tutaj o moich parafianach. Ale czy w życiu każdego nas, może w sposób bardziej wyrafinowany, nie stosujemy opcji innej drogi, która w naszym maksymalnie błędnym myśleniu trochę bardziej zaspokaja i interesuje niż droga Chrystusa?

Dostaliśmy wielki dar od Boga, o którym pisze dziś św. Paweł w II czytaniu. Jest to wolność. Jednak z nią jest trochę jak z technologią nuklearną odkrytą przez ludzkość. Może nieść wielkie owoce śmierci a może pomagać w produkcji energii elektrycznej. W wolności możemy zniszczyć wszystko co piękne w nas, ale możemy też wzrastać i być naprawdę kimś wielkim.

Bóg w swojej miłości pokazuję jak żyć w absolutnej wolności i jak wzrastać. Trzeba iść drogą, na której On jest największą wartością. Wykorzystać wolność do wyboru właśnie Jego. Możesz wybrać jako drogę swojego życia dążenie do pieniędzy, sławy czy pychy. Tylko czy te rzeczy Cię nie zniszczą? Czy te rzeczy Cię kochają i chronią? Czy dadzą Ci życie wieczne?

Dlatego Jezus dziś w tak zdecydowany sposób upomina się o sposób kroczenia za Nim. Szatan przez wiele rzeczy będzie chciał nas omamić i odłączyć od Jezusa. Jednak my jako uczniowie chcemy kroczyć za Jezusem, który ma wszystko. Bez oglądania się i rozglądania za czymś innym. Na tym polega ortodoksja chrześcijańskiego życia.

Historie z Boliwii – czerwiec 2019.

Mija kolejnych kilka miesięcy od mojego wpisu o życiu i duszpasterstwie na misjach. Stwierdziłem dziś, że należy znów podtrzymać więź z tymi, którzy wspierają mnie przez następny wpis. Będzie to kilka historii, które były dla mnie ważne i szczególnie mnie poruszyły.

Na początku Wielkiego Postu przyszła do mnie pewna Señora z prośbą o sakrament namaszczenia chorych dla swojej mamy. Po wzięciu wszystkiego co potrzebne pojechaliśmy w stronę miejscowości Rio Blanco. Wiedziałem, że będzie to wyjątkowe wydarzenie, gdyż zapraszała do domu chorej. W Boliwii dom to twierdza, która się strzeże i chroni. I właściwie nikt z zewnątrz, poza najbliższą rodziną, nie przekracza progu tej fortecy. Dom był bardzo skromny. W pokoju chorej stało tylko łóżko. Stary, ale zadbany stół i mała szafka. Oczywiście nie było podłogi a w oknach zamiast szyb była siatka. Później, przy okazji pogrzebu poproszono mnie w innym miejscu o poświęcenie domu i tam po raz kolejny przekonałem się w jak skrajnie słabych warunkach mogą żyć ludzie. W dwóch pokojach stały tylko 4 łóżka i jeden stary kineskopowy telewizor. Ale prawda jest taka, że ludzie w Boliwii spędzają życie na zewnątrz, w domu właściwie tylko śpią. Wracając do naszej chorej okazało się, że to starsza, bardzo chora kobieta. Miała wyraźnie widoczne rysy indiańskie i mówiła tylko w języku Quechua (język Indian). Na szczęście poinformowano mnie, że rozumie język hiszpański. Dzięki temu udało mi się ją wyspowiadać na zasadzie potwierdzenia i zaprzeczenia moim słowom, gdy pytałem. Po całej celebracji uderzył mnie jeden fakt. Córki obecne przy namaszczeniu podały mi bukiet polnych kwiatów. Byłem zdezorientowany. Zobaczyły to i powiedziały, że przecież podaje się zawsze bukiet dla chorej i umierającej osoby po spowiedzi i namaszczeniu chorych. Ja podawałem pierwszy raz, ale pomyślałem jak zwyczaje tych ludzi pięknie podkreślają działanie sakramentów. Pożegnałem się z ową leżącą kobietą ze spokojną twarzą i bukietem w rekach idącą na spotkanie ze swoim Zbawicielem.

Pod koniec Wielkiego Postu nasza prałatura (diecezja) miała wielkie święto. Został wyświęcony nowy ksiądz. Przy dużej i wystarczającej liczbie księży w Polsce to wydarzenie wydaje się z Twojej strony, drogi Czytelniku, nie aż tak wyjątkowe. Jednak mamy tutaj nie więcej niż 30 księży. Są to misjonarze i boliwijscy księża. Wśród misjonarzy mamy oczywiście polaków oraz włochów. Misjonarze są na jakiś okres pracy, dlatego dla każdej diecezji szczególnie cenny jest każdy ksiądz wyświęcony na miejscu. Jest on stąd, z Boliwii i będzie pracował tutaj zawsze. My też się cieszymy, bo jako misjonarze modlimy się i ewangelizujemy, aby powołania były stąd. Nowy ksiądz przy obecności wszystkich księży został wyświęcony i przyjęty do grona prezbiterium. Była to okazja do tego, aby się spotkać ze wszystkimi księżmi i porozmawiać. Nie spotykamy się często, bo dzielą nas duże odległości i góry. Sama droga z Bulo Bulo do Aiquille, gdzie jest katedra to jakieś 7 godzin drogi w większości po górach. A uwierz mi, Czytelniku, że to nie jest droga tak wygodna jak przez nasze Tatry. Wije się w niezliczone zakręty, ma bardzo słabą nawierzchnię i jedzie nią wiele samochodów. Jest położona na takiej wysokości, że jedzie się na wysokości chmur. Ale jest ubrana w przepiękne widoki.

W czasie naszego spotkania związanego ze święceniami był też mocny wątek polski. Dzień wcześniej podczas kolacji rozmawialiśmy o wielu sprawach. Pamiętam, że jeden z boliwijskich księży stwierdził, że w Polsce nie brakuje księży więc ludzie nie mają i nie mieli problemów ze spowiedzią czy coniedzielną Mszą świętą. Wtedy ks. Tomek Grzyb zaczął opowiadać o czasach naszych unitów. Jak ludzie w parafiach, gdzie nie było księdza  z powodu zaborcy gromadzili się w niedzielę w kościele. Kładli na ołtarz stułę, ornat i modlili się za siebie, ale także o księdza. Zapamiętałem pełne podziwu oczy boliwijskich księży. Dla nich było to nie do pomyślenia, bo jesteśmy w kraju, gdzie walczy się o każdego człowieka, żeby zaczął praktykować. Swoją drogą, poczułem się strasznie dumny z tego powodu, że wyrosłem i jestem z polskiego Kościoła. Dlatego, drogi Czytelniku jeśli czytasz ten wpis i czasem pomodlisz się za nas, tu na misjach wpisujesz się w piękną i świętą polską tradycję dbania o Kościół.

Napisałem tu kilka rzeczy, które w szczególny sposób utkwiły mi w pamięci. Jednak takich sytuacji jest naprawdę dużo. Misje to ciągle zmieniająca się i zaskakująca rzeczywistość. Jednak w tym wszystkim coraz bardziej widzę jak Duch Święty  z wielką mocą prowadzi mnie po tych zaskakujących drogach opiekując się, wręcz w sposób widzialny.

Na zdjęciu przygotowanie do Mszy świętej na boisku szkolnym. W akcji oczywiście dzieci.

XII Niedziela Zwykła 2019 r.

W Boliwii państwo jest przeciwne Kościołowi. Żeby odwieść ludzi od Kościoła stworzono kościół państwowy. Rządzący mianują pseudobiskupów a ci szukają do pracy pseudokapłanów. Relacje między państwem a Kościołem są żadne. Jednak ku wielkiemu zaskoczeniu państwo uznaje nasze kościelne dokumenty, jakimi są świadectwa chrztu. Dzięki niemu dorosła osoba niezarejestrowana jako obywatel przez zaniedbanie rodziców może to naprawić i dostać swój dowód osobisty. Niestety staje się to dla nas, księży często przekleństwem. O ile wydanie nawet do urzędów takiego dokumentu nie jest problemem to są nim ludzie dorośli, którzy przychodzą niezarejestrowani w urzędzie i niemający chrztu. Często po prostu proszą o chrzest, a podstawą tego jest tylko załatwienie spraw urzędowych. Teraz do nas jako księży należy  właściwa rozmowa, najczęściej długa, aby rozeznać czy ta osoba chce chrztu, bo ważny dla niej jest Bóg czy raczej dowód osobisty i pewne małe świadczenia socjalne. Piszę to, bo czytając dzisiejszą Ewangelię myślę, że wiele osób wierzących traktuje Jezusa jako Boga do załatwienia swoich spraw. 

Jezus dzisiaj pyta za kogo uważają Go ludzie. Apostołowie mówią, że za Jana Chrzciciela. Co to oznacza? Że jest kimś od chrztu. Boję się, że jest tak i w naszym życiu. Potrzebujemy na chwilę Jezusa, bo chrzest w rodzinie, potem pierwsza komunia a później bierzmowanie. Ileż razy słyszałem: „Muszę chodzić na Msze, bo mam bierzmowanie”. Traktujemy Boga jako chwilowo potrzebnego, bo dobrze mieć sakramenty, przyjęcia, poukładane w kościelnych papierach.

Apostołowie odpowiadają, że ludzie mówią, że Jezus jest prorokiem. Prorok przekazuje Słowa Boga. Są one wielkie i piękne. Ale prorok przychodzi i odchodzi. Jest tylko nośnikiem Bożych wiadomości. Nie wpływa sam w sobie na życie słuchaczy. Ile razy zachwycaliśmy się Ewangelią. Jezus w niej mówi. Cóż z tego, jeśli wychodząc z kościoła gubimy wszystko. Nie żyjemy tym. Bo za trudne, bo trzeba inaczej. A jak przyjdą wyrzuty sumienia z tego powodu to mówimy: bo to nie na te czasy już. Traktujesz wtedy Jezusa jak zwykłego proroka. Przyszedł, ładnie powiedział i odszedł w zapomnienie.

Dlatego tak ważne jest wyznanie Piotra. „ Ty jesteś Mesjasz”. Mesjasz zbawia, co oznacza, że przepełnia mocą całe życie. Ono ma inne właściwości i cele. A przede wszystkim jest wieczne. Wiara to nie tylko Jezus od sakramentów i od ładnych Słów Pisma Świętego. To Jego obecność we wszystkich częściach życia ucznia. Każdego dnia i w każdej chwili. Dlatego Jezus nie zaprasza dziś mówiąc: wpadnij czasem do Mnie. On mówi: weź krzyż swojego życia i chodź za Mną. Bądź ze Mną cały czas. Inaczej chrześcijaństwo nie ma sensu i staje się karykaturą Ewangelii.

Niedziela Trójcy Świętej 2019 r.

Po raz kolejny zauważyłem jak wewnątrz nas istnieje potrzeba miłości i podświadomie szukamy jej ideału. Dziś, to znaczy w sobotę, mam spotkanie z młodzieżą przygotowującą się do bierzmowania. Chcemy pomodlić się Słowem Bożym a później wspólnie obejrzeć jakiś wartościowy film. Jednak wczoraj mieliśmy spotkanie formacyjne o rachunku sumienia. Znów, kiedy zacząłem mówić o egoizmie, a właściwie o jego przeciwieństwie, czyli miłości zdolnej dać wszystko dla innych, zostałem oblepiony uwagą wszystkich. Kiedy mówi się konferencje lub homilie to czuje się, kiedy porusza się arcyważny i arcybliski temat. Widać uważne oczy i wstrzymane oddechy. To było wczoraj, tym bardziej to widziałem, gdyż mówiłem o takiej miłości w rodzinie, ich przyszłych związkach oraz o przyjaźni. Idealna miłość jest topowym tematem dla każdego. Bo potrzebujemy tej miłości. Pragniemy właśnie takiej jak zagubiona i spragniona łania wody na pustyni.

Tym bardziej świętujmy dzisiejszą uroczystość Trójcy Świętej. Tak bardzo trudnej teologicznie do zgłębienia. Z drugiej strony tak łatwo dostrzec, że podstawą i fundamentem tej Wspólnoty jest właśnie… poszukiwana przez nas idealna, ofiarująca się miłość. W końcu to Bóg jest miłością. I nie ma nawet milimetra duchowego w Bogu, gdzie nie byłoby eksplozji szalonej i niekończącej się miłości do człowieka. Przypatrz się głównym rolom, jakie mają Osoby Boże w dziejach świata. Bóg Ojciec stwarza świat dla człowieka. Syn Boży umiera dla człowieka. Duch Święty przychodzi dla człowieka. 

Pytanie: Po co szukasz ciągle idealnej miłości wokół siebie? Masz ją na wyciągnięcie ręki. Bóg na Ciebie czeka. Więcej napiszę. Kiedy wejdziesz w tą niesamowitą relację z Bogiem, Twoje miłości ziemskie się uszlachetnią. Zarazisz się od Boga chęcią bycia tylko dla innych. To oznacza szczęście dla innych i wielkie szczęście dla Ciebie.

Zesłanie Ducha Świętego 2019 r.

Lubię tą uroczystość. Duch Święty ciągle mi udowadnia, że Bóg jest tuż obok. Że wiara to nie piękna historia, obyczaj, filozofia życiowa, a wielka moc na wyciągnięcie ręki. Doświadczyłem tego setki razy, doświadczam z mocą także teraz i, daj Boże, żebym nie zgłupiał w przyszłości i nie czerpał z mocy Ducha Świętego.

Pierwsze czytanie jest jakby o mnie. Jakże ze śmiałością stawiam siebie wśród grona Apostołów. Może to brak pokory, ktoś powie, ale stawiam się w ich słabości. Boję się, że nie dam rady, że jestem za słaby, by coś zrobić. A Duch Święty właśnie niszczy ten strach, niszczy wszelkie słabości. Oni są napełnieni Duchem Świętym i jako grupa normalnych facetów mają wyjść i głosić Jezusa i to w różnych językach, o których nawet nie słyszeli. Jak wielka jest moc z nieba, że mówią przemieniającą naukę Bożą i to w obcym języku. To pokazuje jak wielkie dary dostajemy od Ducha Świętego. Stawiam siebie wśród Apostołów, którzy są jeszcze przed wyjściem do tych ludzi. Gdzie jest wątpliwość czy podołam głoszeniu Zbawiciela i … w innym języku. Tak jest odkąd jestem w Boliwii. To całkowicie nielogiczne, jak w przypadku Apostołów, żeby zaledwie po 9 miesiącach nauki hiszpańskiego w Warszawie mówić tu homilie z mocą. Ale ja zawsze modliłem się i modlę do Ducha Świętego prosząc o moc w głoszeniu, wiedząc, że sam z siebie tego nie potrafię. Więc On swoją mocą wyprowadzał mnie na ambonę tutaj. Oczywiście z kartkami zawierającymi homilię, bo ciągle się bałem. Potem dał mi propozycję nie do odrzucenia – żebym codziennie przygotowywał się i mówił (z kartką). Dwa tygodnie temu kazał mi wyrzucić kartki i wyjść na środek kościoła, aby mówić. Znamy się nie od dziś. Tak, dałem się poprowadzić. I tak skończył się mój największy problem, który miałem tu, w Boliwii. Cierpiałem, że nie mogę mówić homilii jak w Polsce, zupełnie z serca, z wnętrza a właściwie z Ducha Świętego.

Nie piszę tego, żeby się chwalić. Wciąż popełniam błędy językowe i czasem brakuje mi słowa (podpowiadają mi). Chcę dać świadectwo o działaniu Ducha Świętego. To On zrobił ze mną to, co wydawało się dla mnie niemożliwe. Zrobił to, co stało się z Apostołami. Tam, w Wieczerniku, ze słabych i pogubionych facetów stworzył najwyższej klasy kompetentnych specjalistów do głoszenia Jezusa. Dlatego nawraca się prawie pół Jerozolimy. 

Masz głęboką potrzebę czegoś dobrego w swoim życiu? Chcesz dać świadectwo o Jezusie innym? Uzdrowić swoją rodzinę, przyjaciół, małżeństwo? Ta moc Ducha Świętego czeka. Wystarczy się pomodlić pokazując, że otwieramy się na tą osobę Bożą w pełni. Że Jej pragniemy jak ziemia wody na pustyni. Że oczekujemy z niecierpliwością. Duch Święty przyjdzie i zaspokoi najbardziej newralgiczne potrzeby bez zbędnego zwlekania. Trzeba pragnąć całym sobą, otworzyć się i być pewnym, że za Tobą stoi On. I zrobić potem pierwszy krok z tym Bożym orężem. Jak Apostołowie na zewnątrz zwyciężając swoje wszystkie wątpliwości i …. ludzką logikę. 

Przyjdź, Duchu Święty!

Ven El Espíritu Santo!

Niedziela Wniebowstąpienia 2019 r.

Kiedy zgłębiam dzisiejsze Słowo Boże to zachowanie Jezusa przypomina mi bardzo mocno nasze boliwijsko-latynoskie klimaty. Mówi On do swoich Apostołów, że jeszcze nie czas wykonywać ciężką pracę. Nakazuje im pozostać jeszcze w Jerozolimie i nie silić się na wiele. Tutaj określa się to jednym popularnym słowem: mañana co w ścisłym znaczeniu językowym oznacza „jutro”. A właściwie oznacza: nie ma co się spieszyć, może zrobię to jutro a może za tydzień; relaks i spokój. Właśnie wróciłem ze straganu z owocami, gdzie zazwyczaj kupuję owoce. Sprzedawczyni sama wychowuje kilkoro dzieci a zakupy u niej to też pomoc materialna dla niej. Uwierz, że w Boliwii w tropiku mamy takie owoce, o których nikt z nas, ludzi z Europy nie słyszał. Chciałem kupić Sfru. To owoc podobny do pomarańczy, który według reklamujących go ludzi zawiera w sobie zmieszane 7 smaków różnych owoców tropikalnych. Tak, jest bardzo smaczny. Pytam moją panią sprzedawczynię czy ma go w swoim bogatym asortymencie. Niestety odpowiada: nie mam. Widząc moją nietęgą minę szybko dodaje. Ale będzie jutro, czyli mañana. Znając prawdziwe znaczenie tego słowa odpowiedziałem, że dobrze, poczekam do końca następnego tygodnia. Skwitowała to pocieszającym uśmiechem.

Jezus odchodząc mówi do uczniów, żeby czekali i na spokojnie, więc swoiste mañana. Wie, że zostawia im arcytrudne zadanie w postaci budowania Kościoła. Właściwie ponad ludzkie siły. Ale stawiając ten ogrom zadań nie pozostawia ich bez niezbędnych przeogromnych narzędzi. Dlatego każe im czekać w spokoju. Najpierw chce ich uzbroić w moc z wysoka. Sam Duch Święty przyjdzie, aby być przy nich i ich umacniać. W logice Jezusa jest tak: najpierw daje zadanie, później uzbraja do niego jak największego wojownika i dopiero posyła. 

Piszę to, bo wydaje mi się, że w naszym życiu jako chrześcijanina potrzeba nam więcej mañana – w sensie spokoju w podchodzeniu do zadań danych nam przez Mistrza. Najczęściej jesteśmy mistrzami w zamartwianiu się o wszystko. Oto ze Słowa Bożego płynie plan działania chrześcijanina. Najpierw rozpoznaj czy to, co Ci poleca to Jego geniusz czy Twoje urojone wariactwo. Zapewniam, zawsze na modlitwie Bóg potwierdza swoje posłanie. Jeśli to Jego dzieło to nie bój się. Ze spokojem realizuj to, bo na pewno dostaniesz moc z wysoka, która uzdolni Cię do tego wszystkiego. Jeśli nie możesz czegoś zrealizować zastosuj mañana, tzn. czekaj na moc Bożą, która ma przyjść.

A tak na koniec. Nawet nie wiesz, Czytelniku jak tu, w Boliwii jest mi niesamowicie bliskie to, co napisałem. A co do rajskich owoców sfru. Kupiłem pomarańcze. Uwierz, one są też niebiańsko smaczne.