Dzieci ulicy?

Dzieci ulicy. Z tym terminem pierwszy raz spotkałem się wiele lat temu w kontekście opowieści misjonarzy o fawelach brazylijskich. Opowiadali o dzieciach i młodzieży opuszczonej przez dorosłych, wychowujących się w bardzo patologicznych warunkach. Nie wiedziałem, że kiedyś zwrot ten zostanie użyty, i to całkowicie zgodnie z prawdą, w kontekście dzieci z jakiejkolwiek mojej parafii. Nie wybierałem się i nie wybieram na tą chwilę do pracy w wielkich miastach Brazylii. Dlaczego więc o tym mówię?

Określenie dzieci ulicy padło odnośnie najmłodszych, którzy żyją w Omereque. Początek w tej parafii to duży problem z zachowywaniem się dzieci. Od samego początku potrafiły z dzikim wrzaskiem wkraczać na teren wokół domu parafialnego, a czasem nawet do domu. Chowały się po domu i w ogrodzie. Zdarzyło się, że kilka musiałem je wyciągać spod samochodu. Moje doświadczenie z dziećmi w Boliwii było totalnie inne. Zazwyczaj były wstydliwe, a jeśli rozmawiały były bardzo grzeczne. Moje w Omereque potrafiły dzwonić dzwonkiem do biura parafialnego, które jest w domu kilkanaście razy dziennie uciekając później lub pytając czy mam cukierki. Po 2 tygodniach mojego pobytu zobaczyłem, że tego żywiołu nie da się opanować. Zacząłem stosować dosyć mocne reprymendy co muszę przyznać raniło moje pasterskie serce. Ale inaczej się nie dało. Trzeba wspomnieć także, że dzieci bardzo często zakłócały Msze św. i Adoracje Najświętszego Sakramentu. Potrafiły wkraczać do kościoła i krzyczeć lub stojąc miedzy ławkami głośno rozmawiać między sobą. Totalny horror. Jest ich około 30-40 i spędzają całe dni na placu przed kościołem kończąc swoje zabawy i krzyki nawet o północy. Z przerażeniem widziałem jak raz skaczą po małej ciężarówce wchodząc na jej kabinę i z dzikości obsypywały ją kamieniami i piachem. Z czasem, po reprymendach a czasem i naszych rozmowach sytuacja z nimi trochę się poprawiała. Nie dokuczają mi już dzwonieniem i nie wkraczają z dzikością do domu. Pracujemy nad uczeniem zachowywania się w kościele. Zaczynają rozumieć, że w kościele jest ktoś niezwykły, bo ostatnio, gdy zamykałem kościół jedna mała i brudna dziewczynka zapytała: Czyli Pan Bóg idzie już spać, bo zamykasz kościół, Padre?

Z czasem dowiedziałem się o problemie dzieci tu, a właściwie myślę, że to bardziej problem dorosłych. Ludzie tu, jak pisałem wcześniej, pracują tu od wschodu do zachodu słońca. Niestety jak zauważyłem jest to mała obsesja pracy. Nic się nie liczy, tylko żeby mieć pracę i zarabiać jakiekolwiek pieniądze. Niestety najgorsze owoce takiego myślenia zbierają w rodzinach dzieci. Zostają one całymi tygodniami bez jakiejkolwiek opieki. Gdy wstają rano przed szkołą rodziców już nie ma, gdyż są już na polu. Same wybierają się do szkoły. Lidia, która mieszka ze swoją rodziną na terenie parafii jest sekretarką w szkole. Mówi, że często dzieci przychodzą do szkoły bardzo zaniedbane i bez porannej toalety. Nie ma kto o to zadbać. Kiedy wracają ze szkoły rodziców wciąż nie ma. Więc wychodzą wszyscy, zbierają się na placu głównym i bawią się aż do północy. Myślę, że wracają tylko na chwilę do domu wieczorem, żeby zjeść to, co przygotowały mamy po powrocie z pola. Po zabawie około północy wracają, gdy rodzice już śpią, bo muszą wstać koło wschodu słońca, aby wrócić na pola. Jak widać, dzieci w większości domów są całkowicie opuszczone, bez opieki swoich rodziców i bez ich jakże ważnego wychowania. Z czasem zrozumiałem, że nie są to „złe dzieci”. Po prostu nikt ich nie wychowuje pokazując jak powinny się zachowywać i budować relacje między sobą i dorosłymi.

Tam, gdzie rozlewa się grzech tym silniej rozlewa się łaska – powiedział św. Augustyn. Znaczy, gdzie jest badziewie i ciemność, tam mocniej działa Jezus. Dlatego Pan poprowadził tak duszpasterstwo, że teraz najbardziej ukierunkowane jest ono na dzieci. Kiedy przyjechałem do Omereque przez pierwsze 2 miesiące nie miałem ani jednego ministranta. Na początku marca podszedłem po Mszy do trzech dziewczynek uczęszczających na Msze św. niedzielną i zapytałem czy nie chcą służyć jako ministrantki. Bardzo szybko się w to wciągnęły. Wraz z Basią znaleźliśmy dla nich alby i po kilku spotkaniach zaczęły powoli sprawować swoje funkcje przy ołtarzu. Po jakim czasie zgłosiło się następnych 7 osób chcących dołączyć do grona ministrantów. Razem z Basią chcemy nie tylko uczyć ich służyć, ale także wychowywać. Dlatego każde spotkanie tygodniowe to nauka, rozmowa, a później w salce parafialnej mogą przebywać oglądając filmy lub też korzystając z dostępnych dla nich gier i puzzli. Jesteśmy na etapie doposażania salki. Kupujemy dla nich gry, które mają uczyć i budować relacje. Jednocześnie muszę podkreślić wielką rolę w tej grupie Basi, misjonarki świeckiej. Dziewczynki z grupy pokochały ją od początku. Ze względu na to też, że pomagała im podpowiadając w czasie Mszy co mają zrobić. 

Następna grupa parafialna wychowuje dzieciaki przez sport. Nie ukrywam, że to trochę moje „oczko w głowie”. Niedawno zgłosił się do mnie nauczyciel wychowania fizycznego pytając czy może pożyczać boisko parafialne, żeby trenować dzieciaki grające w piłkę nożną. Bardzo szybko powstał projekt zorganizowania Parafialnej Szkółki Piłki Nożnej. Mamy w niej 30 osób. Połowa z nich pochodzi z rodzin, które chcą płacić za czas poświęcony przez trenera. Jednak połowa z tych dzieciaków jest z rodzin bardzo biednych i dlatego za nie płaci parafia. Dodatkowo, parafia przygotowuje i utrzymuje boisko. Musimy naprawić popsute bramki i odmalować linie. Musieliśmy także wyciąć część drzew, które zaśmiecały boisko. Zakupiliśmy potrzebne pachołki i koszulki treningowe, które odróżniają dwie grupy. Dzięki ofierze, którą jeszcze dostaliśmy na ten cel od pana Leszka Karbowiaka z Łosic kupiliśmy 11 piłek. Chłopcy i dziewczynki ze szkółki nie tylko trenują, ale także przed każdym treningiem wspólnie się modlimy oraz mają swoje specjalne msze. W przyszłości będziemy organizować z nimi także krótkie spotkania na temat wartości i Ewangelii. Poszukujemy także pieniędzy na zakup koszulek meczowych dla wszystkich. Koszt jednej koszulki jest ok. 60 złotych. Sport jako pasja oraz wychowywanie przez sport. Te dwie rzeczywistości łączą się i myślę, że uformują chociaż trochę nasze dzieci ulicy.

W marcu pojawili się u mnie rodzice dzieci z Kinder, czyli z naszej zerówki. Skarżyli się, że ze względu na przepisy szkolne w czasie pandemii, które dzielą klasy na dwie grupy, dla ich dzieci nie ma miejsca i zajęcia zostały zawieszone. Poprosili mnie czy mogę im wypożyczać na zajęcia największą salę parafialną. Przynieśli ze sobą podanie z prośbą od dyrektora szkoły. Stwierdziłem, że to super okazja, aby dzieci wychowywały się przy kościele i miały jakikolwiek kontakt z parafią i ze mną. Zgodziłem się prosząc tylko o posprzątanie budynku i terenu wokół. Przez 2 dni sprzątali rodzice 40 dzieci zostawiając piękny porządek. Dzieci rozpoczęły swoje zajęcia. Czasem do nich zajrzę i krzyknę witając się Buenos Dias. Odpowiadają wszystkie: Buenos Dias, Padre,  robiąc przy tym niezły rumor. 

Duch Święty, który zawsze prowadzi duszpasterstwo pozwala nam zbliżać się do najmłodszych, którzy cierpią z powodu braku uwagi i wychowania. Myślę, że z czasem, gdy dostaną te dwie rzeczy przemienią się z dzieci ulicy na normalne dzieciaki jak w każdej parafii: brojące, ale tylko czasem i z dużymi uśmiechami. 

Omereque – nowa parafia.

Życie misjonarza to ciągłe zmiany i mimo wszystko duża niewiadoma. W listopadzie zostałem poproszony przez miejscowego biskupa o zmianę miejsca pracy. Księża boliwijscy biorą coraz większą odpowiedzialność za Kościół lokalny i przez to mogą objąć urząd proboszcza katedralnego. Dlatego od 1 stycznia przestałem pracować w katedrze w Aiquile i rozpocząłem pracę w parafii Matki Bożej Różańcowej w Omereque. 

Omereque jest niedużym miastem rozłożonym na kilka części u podnóża wysokich gór. Znane jest w regionie z produkcji owoców tropikalnych i warzyw. Położone jest w głębokiej dolinie, na dnie której płynie dość duża i wartka rzeka. Rzeka to woda, a woda to życie w Boliwii, gdzie wszystko schnie przez wysoką temperaturę i słońce. Wzdłuż rzeki położone są pola i poprowadzone są także kanały doprowadzające wodę do pól. Jeśli pola są daleko, ludzie używają starych cystern do dowożenie wody podlewając codziennie swoje uprawy. Kto słyszał lub czytał o mojej poprzedniej parafii wie, że duża część mojej pracy to wyjazdy na wioski położone w górach. Teraz ich mam dużo mniej, dlatego będę mógł poświęcić im dużo więcej czasu. Przez 3 miesiące odwiedziłem prawie wszystkie z nich. Dwie są na prawdę daleko (ponad 2 h jazdy) i droga do nich jest dosyć niebezpieczna, pełna  przepaści. Ludzie żyją tam biednie, hodując kukurydzę. Reszta wiosek nie jest położona w tak trudno dostępnych miejscach, jednak oddalone są od kościoła dość sporo. Specyfika tych miejsc jest podobna jak Omereque. Ludzie pracują dużo w trudnych warunkach od wschodu aż do zachodu. Dlatego na wioskach proszą mnie o msze dopiero po zachodzie słońca, gdy zakończą swoją pracę. Praktykuję więc duszpasterstwo dość nietypowe, bo nocne wracając czasem do domu koło 21 i później. 

Codziennie odprawiam Mszę św. w Omereque, jednak Mszę św. niedzielną odprawiam co tydzień jeszcze w czterech kaplicach. W sobotę wieczorem w kaplicy w Peña Colorada. W niedzielę w kaplicy w Mataral, gdzie mieszkają siostry zakonne prowadzące internat dla dziewczyn oraz w kaplicy w Viña. W poniedziałki jeżdżę do kaplicy w Pucará. Koronawirus i brak księdza w mojej parafii dotknęły bardzo moich parafian. Na początku mojej pracy okazało się, że w niedzielę nie przychodzi ani jeden ministrant a w 2 niedzielę mojego pobytu na Mszy w kościele była… 1 osoba. Jednak po 3 rozmów, informowania i systematycznej pracy w kościele każdego tygodnia przybywa ludzi. Podobnie w kaplicach. Z ministrantami była inna historia. Zauważyłem, że prawie na każdej Mszy są 3 dziewczynki. Po jednej z mszy podszedłem i zagadnąłem czy chcą być ministrantkami. Były zachwycone. Przyszły w następną sobotę na spotkanie. Były zachwycone, że dostają swoje alby i ich miejscem od tej pory będzie prezbiterium i zakrystia. Po pierwszej niedzieli i prezentacji dziewczynek jako ministrantki, za co dostały od wszystkich brawa, przyszli chłopcy pytając czy mogą służyć z dziewczynami. Poco a poco, co oznacza w hiszpańskim powoli, powoli. Generalnie zostawiam sprawę duszpasterstwa w rękach Jezusa. Ja robię, ile mogę.

Inna kwestia tej parafii to rzeczy materialne. Ta strona, mówiąc to z uśmiechem, dotknęła mnie mocno. Parafia poza bardzo skromną tacą (wiadomo), ma dochód z wynajmu swojego budynku dla banku spółdzielczego. Pozwala to pokryć bardzo podstawowe wydatki. Jednak drugiego dnia mojego pobytu w Omereque przyszedł dyrektor banku i stwierdził, że mogą dalej wynajmować budynek, ale postawił poważny warunek – dosyć duży remont dostosowujący budynek do standardów banku. Zrobiliśmy go przez ten czas. Koszt wyniósł 3 500 dolarów. Jednak zapewnia to jakikolwiek dochód na następne lata parafii. Gdy wracałem z oglądania budynku przed remontem, dowiedziawszy się o kosztach humor mocno mi nie dopisywał. Ze spuszczoną głową wracając z banku spotkała mnie niecodzienna niespodzianka. Za moim ogrodem zobaczyłem ludzi wędrujących drogą na swoje pola. Zdziwiłem się bardzo, bo wcześniej nie było takiego widoku, gdyż stał w tym miejscu 2 metrowy mur odgradzający parafię od pól. Nie wierzyłem własnym oczom. Mur po nocnych deszczach padł. Murarz nie zdziwił się, gdy go zawołałem. Zbudowany był, jak reszta starszych budynków, z adobe, czyli słomy i błota. Dodał jeszcze, że nie raz radził wymianę całego muru widząc jego stan. Zapytałem o koszt postawienia nowego muru. Odpowiedź: 3 000 dolarów i to najstarszej części, która stanowi 40 % całości ogrodzenia. To nie był dobry dzień. Mur jest bardzo potrzebny, gdyż broni teren parafii przed dzikimi zwierzętami, a także, nie ma co ukrywać, przed złodziejami. Następnego dnia postawiliśmy z rozbitych starych cegieł wzmocnioną prowizorkę. Teraz, gdy to piszę rozpoczynamy budowę. Po historii z murem i bankiem dowiedziałem się, że parafia potrzebuje nowej pompy wody. Ta, która była zainstalowana pompowała wodę ze studni na dom parafialny była bardzo mała ze słabym ciśnieniem, co utrudniało bardzo funkcjonowanie takie jak np. pranie ubrań (pralka odmawiała współpracy). Znalazłem pompę i kupiłem. Później dowiedziałem się, że brak jest też pompy wypompowującej ścieki. Kolejny zakup. Gdy przyjechałem, ogród i boisko zarośnięte były totalnie trawą i chwastami do wysokości pasa. Dowiedziałem się, że parafia nie ma kosiarki do uporządkowania tego. Znów zakupiłem. Po tych wszystkich historiach jeszcze bardziej do mnie dotarło jak niesamowicie ważne jest wsparcie materialne od ludzi w Polsce. Dzięki niemu mogłem i mogę kupić rzeczy najważniejsze do funkcjonowania jakiegokolwiek parafii. 

W międzyczasie okazało się, że w kościele potrzebny jest stolarz. Zastałem zrujnowany konfesjonał, przy którym nie da się spowiadać i pod obrusem na ołtarzu, na którym stoi tabernakulum odkryłem wielką część głęboko spalonej powierzchni. Najprawdopodobniej był mały pożar spowodowany zostawioną świecą. Jesteśmy w trakcie naprawy tego. Jednocześnie kościół potrzebuje nowych drewnianych siedzeń dla księży w miejscu przewodniczenia. Jedno z nich jest rozbite na pół. Chcę też zakupić stojak na paschał. I to, co czeka mnie w przyszłości to malowanie całego kościoła wewnątrz. Ostatnio był malowany myślę, że koło 10 lat temu, a może i więcej. W prezbiterium zastosowano szaro – stalową farbę, którą pomalowano ściany, na których jest przyklejony papier. Taką technikę wtedy stosowano. Nowe malowanie i właściwie zaprezentowane miejsce przewodniczenia spowoduje, że świątynia będzie miejscem bardziej godnym na spotkanie człowieka z Bogiem.

Opisana przeze mnie sytuacja jest tylko dość ogólnym zarysem tego, co mnie spotkało ostatnio. Ale chcę chociaż tyle przekazać tym, którzy pamiętają, modlą się za misje i ofiarują dary materialne. Jednocześnie mam nadzieję, że to wytłumaczy też dlaczego tak mało ostatnio tu piszę. Ogrom obowiązków powoduje, że czasem zapominam o kontakcie z Wami, drodzy Czytelnicy i Dobroczyńcy. Mimo to, pamiętam o Was w modlitwie.