Omereque – nowa parafia.

Życie misjonarza to ciągłe zmiany i mimo wszystko duża niewiadoma. W listopadzie zostałem poproszony przez miejscowego biskupa o zmianę miejsca pracy. Księża boliwijscy biorą coraz większą odpowiedzialność za Kościół lokalny i przez to mogą objąć urząd proboszcza katedralnego. Dlatego od 1 stycznia przestałem pracować w katedrze w Aiquile i rozpocząłem pracę w parafii Matki Bożej Różańcowej w Omereque. 

Omereque jest niedużym miastem rozłożonym na kilka części u podnóża wysokich gór. Znane jest w regionie z produkcji owoców tropikalnych i warzyw. Położone jest w głębokiej dolinie, na dnie której płynie dość duża i wartka rzeka. Rzeka to woda, a woda to życie w Boliwii, gdzie wszystko schnie przez wysoką temperaturę i słońce. Wzdłuż rzeki położone są pola i poprowadzone są także kanały doprowadzające wodę do pól. Jeśli pola są daleko, ludzie używają starych cystern do dowożenie wody podlewając codziennie swoje uprawy. Kto słyszał lub czytał o mojej poprzedniej parafii wie, że duża część mojej pracy to wyjazdy na wioski położone w górach. Teraz ich mam dużo mniej, dlatego będę mógł poświęcić im dużo więcej czasu. Przez 3 miesiące odwiedziłem prawie wszystkie z nich. Dwie są na prawdę daleko (ponad 2 h jazdy) i droga do nich jest dosyć niebezpieczna, pełna  przepaści. Ludzie żyją tam biednie, hodując kukurydzę. Reszta wiosek nie jest położona w tak trudno dostępnych miejscach, jednak oddalone są od kościoła dość sporo. Specyfika tych miejsc jest podobna jak Omereque. Ludzie pracują dużo w trudnych warunkach od wschodu aż do zachodu. Dlatego na wioskach proszą mnie o msze dopiero po zachodzie słońca, gdy zakończą swoją pracę. Praktykuję więc duszpasterstwo dość nietypowe, bo nocne wracając czasem do domu koło 21 i później. 

Codziennie odprawiam Mszę św. w Omereque, jednak Mszę św. niedzielną odprawiam co tydzień jeszcze w czterech kaplicach. W sobotę wieczorem w kaplicy w Peña Colorada. W niedzielę w kaplicy w Mataral, gdzie mieszkają siostry zakonne prowadzące internat dla dziewczyn oraz w kaplicy w Viña. W poniedziałki jeżdżę do kaplicy w Pucará. Koronawirus i brak księdza w mojej parafii dotknęły bardzo moich parafian. Na początku mojej pracy okazało się, że w niedzielę nie przychodzi ani jeden ministrant a w 2 niedzielę mojego pobytu na Mszy w kościele była… 1 osoba. Jednak po 3 rozmów, informowania i systematycznej pracy w kościele każdego tygodnia przybywa ludzi. Podobnie w kaplicach. Z ministrantami była inna historia. Zauważyłem, że prawie na każdej Mszy są 3 dziewczynki. Po jednej z mszy podszedłem i zagadnąłem czy chcą być ministrantkami. Były zachwycone. Przyszły w następną sobotę na spotkanie. Były zachwycone, że dostają swoje alby i ich miejscem od tej pory będzie prezbiterium i zakrystia. Po pierwszej niedzieli i prezentacji dziewczynek jako ministrantki, za co dostały od wszystkich brawa, przyszli chłopcy pytając czy mogą służyć z dziewczynami. Poco a poco, co oznacza w hiszpańskim powoli, powoli. Generalnie zostawiam sprawę duszpasterstwa w rękach Jezusa. Ja robię, ile mogę.

Inna kwestia tej parafii to rzeczy materialne. Ta strona, mówiąc to z uśmiechem, dotknęła mnie mocno. Parafia poza bardzo skromną tacą (wiadomo), ma dochód z wynajmu swojego budynku dla banku spółdzielczego. Pozwala to pokryć bardzo podstawowe wydatki. Jednak drugiego dnia mojego pobytu w Omereque przyszedł dyrektor banku i stwierdził, że mogą dalej wynajmować budynek, ale postawił poważny warunek – dosyć duży remont dostosowujący budynek do standardów banku. Zrobiliśmy go przez ten czas. Koszt wyniósł 3 500 dolarów. Jednak zapewnia to jakikolwiek dochód na następne lata parafii. Gdy wracałem z oglądania budynku przed remontem, dowiedziawszy się o kosztach humor mocno mi nie dopisywał. Ze spuszczoną głową wracając z banku spotkała mnie niecodzienna niespodzianka. Za moim ogrodem zobaczyłem ludzi wędrujących drogą na swoje pola. Zdziwiłem się bardzo, bo wcześniej nie było takiego widoku, gdyż stał w tym miejscu 2 metrowy mur odgradzający parafię od pól. Nie wierzyłem własnym oczom. Mur po nocnych deszczach padł. Murarz nie zdziwił się, gdy go zawołałem. Zbudowany był, jak reszta starszych budynków, z adobe, czyli słomy i błota. Dodał jeszcze, że nie raz radził wymianę całego muru widząc jego stan. Zapytałem o koszt postawienia nowego muru. Odpowiedź: 3 000 dolarów i to najstarszej części, która stanowi 40 % całości ogrodzenia. To nie był dobry dzień. Mur jest bardzo potrzebny, gdyż broni teren parafii przed dzikimi zwierzętami, a także, nie ma co ukrywać, przed złodziejami. Następnego dnia postawiliśmy z rozbitych starych cegieł wzmocnioną prowizorkę. Teraz, gdy to piszę rozpoczynamy budowę. Po historii z murem i bankiem dowiedziałem się, że parafia potrzebuje nowej pompy wody. Ta, która była zainstalowana pompowała wodę ze studni na dom parafialny była bardzo mała ze słabym ciśnieniem, co utrudniało bardzo funkcjonowanie takie jak np. pranie ubrań (pralka odmawiała współpracy). Znalazłem pompę i kupiłem. Później dowiedziałem się, że brak jest też pompy wypompowującej ścieki. Kolejny zakup. Gdy przyjechałem, ogród i boisko zarośnięte były totalnie trawą i chwastami do wysokości pasa. Dowiedziałem się, że parafia nie ma kosiarki do uporządkowania tego. Znów zakupiłem. Po tych wszystkich historiach jeszcze bardziej do mnie dotarło jak niesamowicie ważne jest wsparcie materialne od ludzi w Polsce. Dzięki niemu mogłem i mogę kupić rzeczy najważniejsze do funkcjonowania jakiegokolwiek parafii. 

W międzyczasie okazało się, że w kościele potrzebny jest stolarz. Zastałem zrujnowany konfesjonał, przy którym nie da się spowiadać i pod obrusem na ołtarzu, na którym stoi tabernakulum odkryłem wielką część głęboko spalonej powierzchni. Najprawdopodobniej był mały pożar spowodowany zostawioną świecą. Jesteśmy w trakcie naprawy tego. Jednocześnie kościół potrzebuje nowych drewnianych siedzeń dla księży w miejscu przewodniczenia. Jedno z nich jest rozbite na pół. Chcę też zakupić stojak na paschał. I to, co czeka mnie w przyszłości to malowanie całego kościoła wewnątrz. Ostatnio był malowany myślę, że koło 10 lat temu, a może i więcej. W prezbiterium zastosowano szaro – stalową farbę, którą pomalowano ściany, na których jest przyklejony papier. Taką technikę wtedy stosowano. Nowe malowanie i właściwie zaprezentowane miejsce przewodniczenia spowoduje, że świątynia będzie miejscem bardziej godnym na spotkanie człowieka z Bogiem.

Opisana przeze mnie sytuacja jest tylko dość ogólnym zarysem tego, co mnie spotkało ostatnio. Ale chcę chociaż tyle przekazać tym, którzy pamiętają, modlą się za misje i ofiarują dary materialne. Jednocześnie mam nadzieję, że to wytłumaczy też dlaczego tak mało ostatnio tu piszę. Ogrom obowiązków powoduje, że czasem zapominam o kontakcie z Wami, drodzy Czytelnicy i Dobroczyńcy. Mimo to, pamiętam o Was w modlitwie.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *