Serce Boga w sercu Warszawy.

            „Będę wam Ojcem.”

Dziś Ewangelia mówi niby o pewnej życiowej matematyce. Co oddać Bogu? Co światu? Nie o tym mówi Jezus. On mówi o wielkiej, przeogromnej miłości Boga. Kto odda co Boże, zrozumie to. Wszytko co wokół nas to Jego. Więc co możemy Mu dać? Naszą miłość do Niego. Odwzajemnienie szalonego płomienia miłości. Kto zachwyci się miłością Boga i Jego osobą, dla tego wszystkie rzeczy należące do „świata-cezara” będą mało wartościowe i mdłe. Odda je bez żadnego wahania. Wszystko znajdzie swoje miejsce. Boże Serce błaga nas o miłość i kocha nas bezmiernie.

            To Boże Serce Ojca objawiło się z niesamowitą mocą w sercu Warszawy. W sobotę i niedzielę wziąłem udział w konferencji „Serce Dawida” zorganizowaną przez Fundację 24/7. Było na niej 2 000 osób z całego kraju. Zacznę od tego, co może i jest trochę „cesarskie”, ale jeśli jednocześnie zostanie oddane to co Boskie, to staje się bardzo ważne, czyli organizacja. Przez wiele lat jeśli coś było nazwane chrześcijańskim, to było odbierane w sferze organizacyjnej jako ułomne i nieprofesjonalne. Mój znajomy, który na początku zawiązywania się wspólnoty przy jednej z parafii jak dowiedział się, że część spotkania będzie w salce katechetycznej, odpowiedział, że nie będzie siedział w zimnym i zapleśniałym pomieszczeniu. Miał takie skojarzenia z wczesnej młodości. Ten stereotyp wśród wielu ludzi nadal pokutuje. Dlatego ciągle jestem pod wrażeniem organizacji tej konferencji, która absolutnie temu zaprzecza i wręcz demoluje takie myślenie. Pełen profesjonalizm we wszystkich ważnych rzeczach. Samo miejsce to w pełni przystosowana do wszelkich konferencji Hala Expo XXI na ul. Prądzyńskiego. Podczas rejestracji każdy dostawał identyfikator i gadżety konferencyjne. Przy rejestracji hol do wspólnych rozmów i kawa z ekspresów, bez której dla mnie nie da się w pełni dobrze funkcjonować. Zupełnie dobra i darmowa. Samo centrum wydarzeń to profesjonalna scena, nagłośnienie, światło i telebimy. Niesamowici artyści, którzy grając i śpiewając posługiwali przy uwielbieniu. O wysokim standardzie konferencji świadczyło jeszcze wiele innych rzeczy, których nie będę już wymieniał. Dziękuję organizatorom, że mogłem ciągle się cieszyć, że to jest nasze, ludzi którzy przyznają się do wiary w Boga, który jest Ojcem.

            To Boże Serce Ojca objawiło się przede wszystkim w warstwie duchowej. Stworzyliśmy dwutysięczną wspólnotę osób, która uwielbiała modląc się. Osób, które nie są sobie obce, jak na wielkim koncercie, ale bliskie przez wspólną miłość do Ojca. W pewnym momencie poproszono nas, abyśmy stojąc położyli rękę na sąsiedzie, by pomodlić się za siebie nawzajem. Siedziałem na końcu i od razu zauważyłem, że wokół mnie nie ma nikogo. Zacząłem się modlić mimo wszystko, ale szybko poczułem rękę na ramieniu. Ktoś zauważył, że nie ma kto się za mnie modlić i szybko przybiegł, żebym nie poczuł się absolutnie w tym sam. Byliśmy na Eucharystii w tej wielkiej wspólnocie, gdzie na zakończenie wszyscy modlili się nad nami, księżmi, w ramach podziękowania za to, że jesteśmy i że ciągle ją celebrujemy. Niesamowita była również braterska modlitwa za wszystkich protestantów, którzy też byli z nami. I wreszcie nauczanie, które tam było.

            Napiszę tylko pokrótce co mnie osobiście ujęło i co było świadectwem jak bardzo i z jak wielką miłością Bóg ciągle chce do nas mówić. Piszę to też dla tych, którzy nie byli, żeby choć trochę poczuli esencję tego Słowa Bożego, które cudownie przelewało sie w tym miejscu. Biskup Andrzej Siemieniewski głosił, że Pismo Święte mówi o tym, że Jezus dostaje Królestwo, które przekazuje nam. Jesteśmy wezwani do tego, aby siedzieć na tronach i rządzić! Niestety jesteśmy tak zapatrzeni w siebie i w swoje życie, że nie zauważamy, że dostajemy to Królestwo. Nawet jak się modlimy, to niby kierujemy wzrok ku Jezusowi, ale przez modlitwę, która ma załatwić nasze sprawy, między Niego a nas wstawiamy lustro. Nie widzimy Go – widzimy siebie. Nieżyjący już ks. Peter Hocken w swoim przesłaniu, które zostawił przed śmiercią, powiedział, że jak Dawid zgromadził i zjednoczył wszystkie rody żydowskie, tak konferencja gromadzi wszystkich ludzi, często zupełnie różnych, którzy wierzą w Boga. Co odnosi się do tego, co pisałem wcześniej o wspólnocie. W panelu dyskusyjnym świetną myśl od Ducha Św. przywołał bp Andrzej mówiąc jak rozmawiać z ludźmi, którzy nas odrzucają. Powołał się na św. Augustyna, który tłumaczył swoim wiernym, że jeśli bliźni z sekty Donatystów nie chcą rozmawiać z nimi, to oni mają odpowiadać, że oni mimo wszystko chcą. Wszyscy, stworzeni mimo różnych podziałów i nieporozumień, muszą mieć ze sobą kontakt. Jeśli Bóg jest Ojcem, to wszyscy jesteśmy rodzeństwem.

            Szczególna była wypowiedź w panelu dyskusyjnym Żyda mesjanistycznego (uznającego Jezusa jako Mesjasza) oraz pastora na temat tego, co im daje chrześcijaństwo. Dr Richard Harvey powiedział, że jego żydowska rodzina pochodzi z Polski i dzięki Polakom ucieka od Holocaustu. Chrześcijaństwo dla niego to godna podziwu duchowość i teologia. Ujmuje go jak Chrześcijanie potrafią sobie pomagać w potrzebie. Mówił też o przepięknej liturgii. Pastor Jeff Eggers mówił jak odkrył przez nas piękno krzyża. Moc miłości w Jezusie ukrzyżowanym.

            Bardzo ważnym słowem było to skierowane przez Macieja Wolskiego, który mówił, że musimy czuć się posłani do świata. Spotkanie Jezusa zawsze jest automatycznym posłaniem na zewnątrz. Nigdy nie będziemy głosić, jeśli sami nie poczujemy przelewającego się na nas ogromu Miłości Bożej. Obfitość jej w naszych sercach powoduje, że przelewamy ją niejako automatycznie na innych. Szatan chce za wszelką cenę obedrzeć nas z naszej tożsamości, z tego, że jesteśmy ukochanymi dziećmi Boga. Gdy nas przekona, że jesteśmy kimś słabym w Jego oczach, uciekamy od Jego obecności. Nie spotykamy się wtedy z Ojcem i nie czujemy się posłani. Jezus wysłany jest przez Ducha św. na początku na pustynię, aby potwierdzić swoją tożsamość Syna Bożego podczas kuszenia. Jezus wraca już pełny Ducha i przygotowany na swoje dzieło.

            Bardzo dziękuję państwu Wolskim i reszcie z Fundacji 24/7 za stworzenie przez te 2 dni miejsca spotkania różnych ludzi, którzy stworzyli piękną wspólnotę. Za miejsce, gdzie Bóg wielu z nas znów z mocą przypomniał, że chce być dobrym, szalenie kochającym Ojcem. To miejsce było w sercu Warszawy, gdzie objawiło się serce Boga Ojca.

W czym pójść na wesele. XXVIII Niedziela Zwykła 2017

            Dziś mówiłem o czymś innym homilię, ale cały dzień porusza mnie jeszcze jeden motyw z Ewangelii. To właśnie o nim będzie ten tekst. Jeśli ktoś chce usłyszeć Słowo, które mówiłem (to inne) to proszę kliknąć link na dole.

            Na koniec, po absolutnej potwarzy pierwotnych zaproszonych, słudzy zaprosili wszystkich napotkanych. „Złych i dobrych”. Pewnie generalnie zwyczajnych ludzi, a nawet ubogich. Na uczcie tylko jeden z nich nie miał stroju weselnego. Został przez to wyrzucony. Długo myślałem o co chodzi z tym strojem weselnym na przyjęciu. Jeśli byli też i ubodzy to nie mogli sobie kupić szat na wesele króla. Wykwintnych i pięknych, można szczerze dodać. Król oglądając gości nie patrzył na cenę i piękno strojów. Patrzył na schludność. Biedacy mieli swoje łachmany, ale wyprane i ładnie pocerowane. Przygotowali się, mimo że mieli mało środków do tego.

            Często zwalniamy się w dążeniu do świętości lub załamujemy się pogrążając się w rozpaczy mówiąc, że są sfery w naszym życiu, które są grzeszne i kompletnie nie radzimy sobie z nimi. To są nasze łachmany. Dziś król wpuszcza ludzi w łachmanach, ale…. łachmanach, nad którymi się napracowali, żeby były jak najlepsze. Nie martw się, że sobie nie radzisz od wielu miesięcy i lat ze swoimi pewnymi cechami charakteru, nałogami, sferą seksualną. Po prostu ciągle walcz. To jest Twoje przygotowanie łachmanów na wesele po śmierci. Jeśli w ciągu życia wygrasz i uda się je zdjąć i założyć nowe szaty to super. Ale jeśli nie, a upracujesz się walką, ciągle poprawiając schludność starych portek, to jestem przekonany, że Król – Nasz Ukochany Bóg wpuści Cię na wesele, które przygotował. Szczerze mówiąc, to dopiero musi być super impreza.

Moje inne Słowo: https://soundcloud.com/farend-ojp/20171015-1113-01mp3

Boży chińczyk? XXVII Niedziela Zwykła 2017

            Wszyscy dziś oglądają programy kulinarne. Taka moda. Więc większość wie, że dobrym trendem w kuchni jest łączyć nietypowe smaki: słodki z kwaśnym lub słony z gorzkim. Dzisiejsza Ewangelia jest dla mnie osobiście słodko – kwaśna.

            Słodka, bo jak czytam o winnicy to wiem jak Tata Niebieski mnie kocha. Dziś w dwóch miejscach jest napisane o gospodarzu, który z mozołem tworzy jedne z najpiękniejszych miejsc na ziemi, czyli winnice. Wymaga to mnóstwo pracy, co powoduje, że miejsce dla pracującego jest wyjątkowe i cenne. W Ewangelii gospodarz to miejsce oddaje pracownikom. Czytając to dziś bardzo mnie to poruszyło. Robotnikiem jestem ja sam. Pan przygotował dla mnie piękne miejsce na ziemi, w którym mogę funkcjonować, czyli moje życie. Tak łatwo zapominam o wyjątkowości darów Bożych, które są moim udziałem. Tak naprawdę piękna winnica to cała moja historia życiowa, którą przygotował w szczegółach Bóg. Jasne, w swojej głupocie umiem narzekać, że przydałyby się lepsze winogrona, wygodniejsza tłocznia. Zapominam, że wspaniałości swoje mam zupełnie za darmo i powinny mi ciągle przypominać o wielkości Gospodarza. Ale dziś, czytając Słowo doceniam jak w łatwy sposób mam w zarządzaniu świetną winnicę. To jest słodkie, bo mówi o wielkiej miłości Obdarowującego.

            Kwaśna, bo przypomina mi jak w moim życiu mogę być względem Niego niewdzięczny i bezczelny. Moja winnica (życie) powinna służyć mi do ciągłego wzrostu. Moje winogrona powinny obfitować w wino miłości do Gospodarza i do innych. To wino z każdym dniem powinno być coraz bardziej szlachetne. Bardzo często tego nie robię. Źle zarządzam. Więc wysyła mi on pomocników, którzy mają za zadanie pobudzić mnie do dawania owoców. Pomocnicy są różni: moja rodzina, przyjaciele a nawet wrogowie. Zazwyczaj ich przeganiam. Na końcu posłany jest On – Jezus Chrystus. Jest Synem Gospodarza. Czy Jego też przegonię? To już nie kwaśność a gorycz, bo wiem, że jestem w stanie nie słuchać Boga, który posyła mi wiele zadań doskonalących, a ja je lekceważę. Szczyt goryczy jest w tym, że wiem doskonale, że przychodzi do mnie i Jezus. A ja wiem, że potrafię niestety Go odrzucić. A może nawet zabić?

            Słodkość i kwaśność przechodząca w gorycz. Czujesz, że ta Ewangelia robi zamęt w Twojej głowie? Tak ma być….

Pozorant czy Boży wojownik? XXVI Niedziela Zwykła 2017

            Dwie postacie w Ewangelii – dwa możliwe wybory każdego człowieka. Można być kimś, kto boi się sięgnąć po to, co proponuje mu świat. A czasem po prostu jest się leniwym. Bo sięganie to przełamanie komfortu. No i jakieś ryzyko istnieje. Taka postawa wprowadza człowieka w stan gnuśności. Nic go nie cieszy. Zaczyna sam dusić siebie w kłamliwych oparach ciągłego powtarzania, że jest dobrze i nie trzeba się już starać. Można też być kimś zupełnie innym, kto ciągle widzi wyjście. Szklanka przecież do połowy nie jest pusta, ale do połowy pełna. Widzi ciągle jakieś otwarte drzwi i możliwość rozwoju. Przekracza ciągle jakieś granice. Jest radosny, bo widzi ciągle nowe perspektywy w życiu. Niekończące się.

            Dzisiejsza Ewangelia jest właśnie o tym. Te postawy mogą być przez Ciebie stosowane w chrześcijaństwie. Możesz być gnuśnym i znudzonym. Bo mówisz w modlitwie „Pan jest wielki!”, ale to tylko Twoje gadanie. Nie walczysz o relację z Nim i o swoją świętość. W końcu stwierdzisz, że Jezus to nuda i dla starszych babć. Ale Pan dziś wzywa Cię do odwagi wychodzenia i pójścia za Nim, żeby bycie uczniem było realne a nie grą pozorów. Nie mów dziś, że jesteś zbyt słaby. Że się boisz. Drugi syn na początku wprost zbuntował się przeciw ojcu. Ale poszedł, ruszył i został pochwalony. Zmaganie o Twoje bycie z Chrystusem spowoduje, że będą się otwierać coraz nowsze perspektywy i coraz piękniejsze.

            Dzisiejsza walka dwóch synowskich postaw w Ewangelii to walka w Tobie. Kim masz być? Gnuśnym, narzekającym duchowym pozorantem czy kimś z wielkimi perspektywami zachwyconym całym życiem a przede wszystkim chrześcijaństwem?

P.S. Po dzisiejszej homilii podeszła do mnie jedna Pani i podziękowała mi, że powiedziałem o sensie życia. Ciekawe. Moim zamiarem było mówienie o walce o siebie i o pójściu za Jezusem. Stałem z otwartą buzią. I po raz kolejny zrozumiałem, że podczas liturgii to Pan mówi. Tak jak każdy potrzebuje. Mimo że ksiądz postanowi sobie, że o konkretnej rzeczy powie. On mówi – ja tylko otwieram usta.

Czy denar Ci nie wystarczy? XXV Niedziela Zwykła 2017 r.

           Dzisiejszy tekst jest krótki, bo właśnie wróciłem z pielgrzymki Centrum Formacji Misyjnej. Nie posługiwałem dziś mówiąc homilię. Może dlatego jakoś osobiście odebrałem Słowo Boże na tą niedzielę.

            Królestwo Boże jest jak bogaty gospodarz, który daje na prawo i lewo duże pieniądze. Trzeba tylko przybić z nim „piątkę” i zdecydować się na współpracę. Po raz kolejny zwaliło mnie z nóg to jak łatwo można mieć zbawienie. Trzeba tylko pójść za Bogiem. Powiedzieć, że idę, bo nie mam co robić, bo w moim życiu zieje pustką. Samo pójście kiedykolwiek – denar, tj. zbawienie.

            Druga myśl jest z końca Ewangelii. Jęczący robotnicy stali się ostatni tylko dlatego, że jęczeli. Dziwna sprawiedliwość społeczna: niech ma gorzej! Każdy z nas w Kościele ma swoją doskonałą receptę na zbawienie siebie i… innych. Krytykujemy i dzielimy. „Dewotki różańcowe” to nie wiedzą o co chodzi Jezusowi. Ci z ruchów charyzmatycznych to pełni dziwnych emocji religijnych dziwacy. Ci są konserwatywnymi betonami, którzy wprowadzają chłód w Kościół mówiąc, że w kościele nie można grać na gitarach i wesoło śpiewać.

            Dziś Pan mówi do każdego z nas: Zostaw to. Każdy przez to, że Mnie wyznaje ma denara. Nie wymyślaj swojej, tylko jednej prawdziwej drogi do zbawienia

Jesteś Chrześcijaninem z pasją czy starotestamentalnym Żydem? XXXIV Niedziela Zwykła

            Najcięższy czas mojego chrześcijaństwa był wtedy, gdy nie spotkałem jeszcze żywego Jezusa jako Osoby. Byłem młodym chłopakiem i moja religia była nawet ok. Ale bez polotu. I te obowiązki. Zbieranie podpisów przed bierzmowaniem. Niepisany obowiązek spowiedzi raz na jakiś czas. Trzeba się pokazać w Wielkim Poście na Drodze Krzyżowej. No i te rekolekcje – mama będzie krzyczeć. Obowiązki to beznadzieja. Do dziś mam tak, że jak mam obowiązki których nie rozumiem, to rodzi się we mnie bunt. Nie cierpię ich. Odbierają chęć życia. Jeszcze są obowiązki, które rozumiem. Wypełniam je. Ale bez szału. Ale są obowiązki, które rozumiem, jestem super przekonany i kocham. Z czasem zrzucają w mojej głowie imię „obowiązki” i stają się największą pasją. Obowiązek, który jest czymś zewnętrznym staje się częścią serca. Właśnie o tym jest dzisiejsza Ewangelia.

            Apostołowie są Żydami, a to znaczy, że wszystko co religia, także i Bóg, to zewnętrzne obowiązki. Ich prawo stanowiło, że jeśli umyjesz ręce w taki a nie inny sposób przed jedzeniem to Bóg się ucieszy. Jeśli w szabat nie przejdziesz więcej metrów niż wyznaczyli kapłani żydowscy, to będziesz z Jahwe w zgodzie. I wiele innych. Obowiązki, ale czy z serca? Jezus powiedział Apostołom chwilę wcześniej przed tą dzisiejszą sceną z Ewangelii (fragment z poprzedniej niedzieli), że mają dbać o swoich braci i swoje siostry poprzez pełne miłości i zrozumienia kilkukrotne upomnienia. A potem jak Jezus walczyć o taką osobę walczyć. O każdego poganina i celnika. Pomyśleli: ciężki obowiązek. Dlatego wysyłają Piotra. Niech się spyta, ile razy tak podchodzić do jednej osoby, gdy ona nas odrzuca. Przecież obowiązek musi się kiedyś skończyć. A potem już nie trzeba – i luz.

            Dlatego Jezus mówi dzisiejszą przypowieść. Nie chodzi o żadne obowiązki. Nie o targ, że jak Bóg wybacza to musisz i Ty. Zakochaj się w Nim, by zrozumieć Jego miłosierdzie, które wybacza każdy szlam Twojego życia. Zakochaj się w Takim szalonym z Miłości Bogu. Wtedy zechcesz być choć trochę jak On. Wybaczanie bez granic stanie się słodką oczywistością. Przecież On tak robi. Ale nie tylko wybaczanie, lecz wszystko co do Niego należ stanie się wielką częścią Twojego serca. A może ogarnie je całe doprowadzając Cię automatycznie do świętości?

 

https://soundcloud.com/farend-ojp/20170917-1714-01mp3

Woodstock 2017 – rekolekcje o zaufaniu.

            Wszystkie teksty o Bogu, który każdego ogromnie kocha i się opiekuje są mi doskonale znane. Przecież nawet nasze włosy są policzone. Jezus jest z nami do końca świata. Często je głoszę w homiliach. Zachwycam się nimi i rozważam. Ale… jak się okazuje daleko mi jeszcze do absolutnego wprowadzenie ich w życie. Bardzo daleko. Trafne jest tu stwierdzenie, że Słowo Boże najdalszą drogę, jaką ma do przejścia to od głowy do serca człowieka.

            Wraz z Basią i Roksaną stwierdziliśmy, że jeśli mamy ewangelizować na misjach to najpierw trzeba zacząć tu, w Polsce. Czyli Woodstock. Super, rzeczywiście Jezus najpierw wysyła apostołów do swoich, a dopiero dużo później wysyła na krańce świata. Więc pomyślałem, że to dobry pomysł. W końcu lubię rozmawiać z ludźmi, a o Jezusie to w ogóle. Ale z drugiej strony była legenda Woodstocku – z jego absolutną „wolnością, miłością i luzem”. Jak mi się wydawało, jest tam pełno ludzi, którzy raczej nie chcą gadać o Jezusie, a tym bardziej z księdzem. W miarę zbliżania się imprezy chęć ewangelizacji malała we mnie, a legenda owsiakowego festiwalu rosła. I to do niebotycznych rozmiarów. W momencie wyjazdu do Kostrzyna nie chciało mi się jechać. Ale mimo wszystko wiedziałem, że takie natchnienia jak wyjazd, żeby głosić Słowo Boże to musi być natchnienie Ducha Św. Co robić? Porządnie się pomodliłem i oddałem absolutnie wszystko Jezusowi. I podróż, festiwal, nasz Przystanek Jezus jako centrum ewangelizacji na Woodstocku. Szczerze mówiąc, niewiele pomogło. Więc z wielką obawą wyruszyłem w drogę. I zaczęła się szkoła zaufania Bogu.

            Lekcja pierwsza. Droga była długa i męcząca. Było to w niedzielę, a ja po Mszach w parafii. Około 50 km przed Kostrzynem wjechałem do małego miasteczka. Ciężko tam się jeździ ze względu na dziwne rozwiązania na nietypowych skrzyżowaniach. Znalazłem się na jednym z nich. Dwa skrzyżowania w jednym. Najpierw był znak STOP, a potem wjeżdżało się na środek i włączało do ruchu na następnym skrzyżowaniu. Wariactwo. Zatrzymałem się na STOPie. Nikt nie jechał z boku. Wjechałem na skrzyżowaniem i chwilę zacząłem myśleć, gdzie skręcić na następnym. Wystarczyły 2 sekundy. Spojrzałem w bok i zobaczyłem starego Mercedesa, który jechał prosto na mnie. Myślę: spoko, zatrzyma się. To na pewno wyrozumiały kierowca. Nie zatrzymał się. Jadąc niezbyt szybko łupnął mnie w bok. Samochód przesunął sie o kilkadziesiąt centymetrów pod wpływem uderzenia. Oczami wyobraźni zobaczyłem rozbitą z boku moją Toyotę i brak możliwości dojechania na Woodstock. Kierowca tamtego wozu, którym okazał się młody chłopak, zaczął krzyczeć, że nie zatrzymałem się na STOPie i zapłacę za naprawę jego samochodu. Wiedziałem od razu, że to jeden z tych przebiegłych kierowców, którzy wykorzystują takie właśnie sytuacje, by wyremontować sobie wozy. Zjechaliśmy na bok, wybiegliśmy na zewnątrz i patrzymy obydwaj na nasze samochody. To niebywałe! Na żadnym nie ma śladu stłuczki! Przez głowę przebiegła mi myśl: przecież zawierzyłeś całą drogę Jezusowi. Zacząłem się uśmiechać. A chłopak nie wiedząc co powiedzieć, zaczął szybko mówić, że nie wie jak to sie stało i że chciał dać mi nauczkę, że wjeżdżam bez uważania. Z niechęcią powiedział: Co, jedziesz na ten cały Woodstock?! Odpowiedziałem, że tak, a raczej na odbywający się na nim Przystanek Jezus, bo jestem księdzem. Złapał się za głowę i krzyknął: O nie! Walnąłem w księciunia!!! Uściskałem go mocno i pożegnaliśmy się z uśmiechem na twarzy. Teraz wiem, że to był znak, żebym Mu zaufał. Potrzebny był znak ekstremalny. To było przygotowanie do zaufania tam, w Kostrzynie.

            Druga lekcja. Sam Kostrzyn, Woodstock, Przystanek Jezus. W niedzielę rozpoczęliśmy rekolekcje przed tym, co chcieliśmy zrobić, a raczej chcieliśmy, żeby zrobił przez nas Duch Św. Prowadził je biskup Edward Dajczak. Pusto na Woodstocku, który zaczynał się dopiero w czwartek. Na początku szok. Ze względu na wspólnotę, którą tworzyli przyszli ewangelizatorzy. Nigdy nie widziałem tak uśmiechniętych i życzliwych ludzi, z którymi można było porozmawiać w każdej chwili nie znając ich wcześniej. Bardzo szybko wydedukowałem, że to przez Tego, który nas tam zgromadził. Świetne rekolekcje, uwielbienia, spotkania, rozmowy. Idealnie. Tylko w mojej głowie znów rósł problem: jak wyjdę od czwartku do ludzi, którzy, jak mi się wydawało, z natury będą do mnie co najmniej nieprzyjaźnie nastawieni. A idąc w sutannie informujesz wszech i wobec, że idziesz z Jezusem (i bardzo dobrze). Śmiałem się do dziewczyn, że wyjedziemy w czwartek do domu, żeby nie iść na Woodstock. Z biegiem czasu moja niechęć była coraz większa. Zdaję sobie sprawę, że diabeł też mocno działał bazując na moich lękach. W ostatnim dniu rekolekcji na myśl o ewangelizowaniu dostawałem maksymalnych duchowych mdłości. Wyglądało to tragicznie. Oprócz Ducha Św., który mnie wykopał ze strefy komfortu na Przystanku Jezus do ludzi na zewnątrz, były jeszcze 2 rzeczy: to, że przekonałem się nie raz, że jeśli Bóg mnie gdzieś stawia to nie przez przypadek i jestem do tego posłany (a przecież tam realnie byłem) oraz to, że, jak zawsze żartuję, jestem chłopakiem ze Wschodu, więc muszę prezentować twardość i wielki upór. Przed pierwszym wyjściem poszedłem przed Najświętszy Sakrament, który był ciągle wystawiony i ciągle masowo adorowany przez ewangelizatorów. Znów rozmowa z Nim, że oddaję Mu wszystko. I krok poza „kanapę” był dla mnie krokiem milowym. I wielkim zdziwieniem. Idąc w sutannie nie zostałem, jak mi zdawało wcześniej, opluty, znieważony, zlekceważony. Byli za to ludzie bardzo chętni do rozmów. Nie rozumiejący nauki Kościoła i otwarci na przyjęcie jej w dialogu. Tu było dużo rozmów o seksie przedmałżeńskim, konkubinacie. Ludzie, którzy łapali mnie za rękaw i prosili o rozmowę będąc w wielkiej desperacji duchowej, chcąc absolutnych zmian. Kilka razy spowiadałem siedząc na krawężniku obok śmieci. A w sensie duchowym były to niesamowite dialogi –  człowieka z potęgą miłosierdzia Bożego, które otwiera całkiem nowe perspektywy. Były podziękowania, łzy, uśmiechy, zawsze mocno przytulali i mówili: dobrze, że jesteście. To, co stało się przez tych kilka dni ewangelizacji to były jedne wielkie rekolekcje. Rekolekcje przede wszystkim dla nas, ewangelizatorów. Zobaczyliśmy, że Jezus wprost działa, i to przez nasze ręce. Ale tylko wtedy, gdy oddamy Mu całego siebie zostawiając absolutnie wszystkie swoje lęki.

            Kilka razy pytano mnie, jakie wydarzenie najbardziej zapamiętałem z Woodstocku. Jest jedno, którego nie zapomnę nigdy. Ostatniego dnia idąc przez pola festiwalu zauważyłem ewangelizatorów z tabliczką: Mycie nóg za darmo. Obok zobaczyłem księdza od nas, który nachylony mył komuś nogi. Miał miednicę, pachnące mydło i białe ręczniki papierowe do wycierania. Zacząłem w głowie szybko myśleć: to chyba przesada! W jakim celu?! W tym momencie ksiądz zobaczył mnie i podszedł mówiąc, żebym mu pomógł, bo jest druga miednica, a ludzie cały czas podchodzą. Podchodziłem bardzo wolno, lekko panikując i szybko myśląc: za dużo, w sutannie?, brudne nogi, nigdy tego nie robiłem… itp. W jednym momencie ewangelizatorka wyłowiła mi z tłumu młodego, dwudziestokilkuletniego chłopaka. Mówił tylko, że nie za bardzo chce, bo on jest ateistą więc, nie powinien do księży. Nie jego bajka. Jednak usiadł. W czasie, gdy myłem mu nogi miał duże jak pięciozłotówki pytające, zadziwione oczy. W końcu wybąknął: Dlaczego mi to robisz? Odpowiedziałem pierwszą myślą: Bo nasz Mistrz tak robił.

            To był początek długiej, ciekawej rozmowy. Takiej, jakich setki odbywały się tam, gdzie Jezus upodobał sobie konkretnie działać. Przede wszystkim w sercach ludzi. Zarówno tych, którzy nieśli ze sobą czteropak piwa czy mieli identyfikator z napisem „Przystanek Jezus.”

Dziwna Ewangelia??? XXIII Niedziela Zwykła 2017

            Jeśli myślisz, że w Ewangelii Jezus podaje jak po „chrześcijańsku” pozbyć się z Twojego życia uciążliwego, pokręconego „ktosia”, to nic bardziej mylnego. Jasne, czytając pobieżnie, jest to krótka ewangeliczna piłka: rozmawiasz z nim – bierzesz do pomocy przyjaciół do ostrej konfrontacji z tą osobą – donosisz Kościołowi (księdzu?) – wykluczasz go z wszelkich relacji. Na końcu jest dla Ciebie nikim. Taki beznadziejny poganin i celnik.

            Słowo Boże trzeba słuchać kompleksowo, dlatego od razu porzuć myśl z poprzedniego akapitu! W I czytaniu Pan mówi do każdego z nas: „Ciebie, o synu człowieczy, wyznaczyłem na stróża domu Izraela”. Nowy Izrael stworzony przez Jezusa to Kościół jako wspólnota. Każdy z nas jest jej strażnikiem. Dobry strażnik nie daje rozpierzchnąć się temu, czego pilnuje. Nikogo z tej wspólnoty nie możemy stracić. Jest zbyt cenny. A to zaprzecza myśli, żeby kogokolwiek wykluczyć. Masz spajać. Więc o co chodzi w tej Ewangelii?

            „Nikomu nie bądźcie nic dłużni poza wzajemną miłością” mówi dziś do nas superstrażnik – św. Paweł. Jeśli masz z kimś poważnie porozmawiać, to nie po to, żeby go zmieszać z błotem. Masz porozmawiać z nim w atmosferze wzajemnej miłości, troski i zrozumienia. Jak z kimś, kto jest Ci bardzo bliski, o kogo się martwisz, że skrzywdzi siebie głupotą czy błędnym postępowaniem. Jeśli nie posłucha, bierz wspólnych znajomych i dalej, z troską, z nim rozmawiajcie. Dajcie mu światło, że można inaczej. Jeśli nie da rady, idź do Kościoła i poproś wspólnotę o gorącą modlitwę za pogubionego.

            Sam koniec jest arcyciekawy. Jeśli żaden z tych trzech sposobów nie zadziała, „niech ci będzie jak poganin i celnik”! Chodzi o to, żeby był dla Ciebie nikim? Kimś, z kim się nie rozmawia i się nim gardzi? Otóż nie. To jest myślenie faryzeuszów. Jezus inaczej myślał o poganach i faryzeuszach. „Niech Ci będzie jak poganin i celnik” oznacza, że dla Ciebie ten człowiek ma być do zdobycia, do zewangelizowania, do doprowadzenia go do bliskości z Bogiem. Tak Jezus traktował tych ludzi. Jako kogoś, kogo otaczał specjalną troską i miłością w doprowadzeniu do swego Ojca.

            Patrząc w ten sposób ta Ewangelia nie jest o wykluczeniu. Jest o budowaniu pięknej wspólnoty między ludźmi. O trosce. O miłości między ludźmi.

Audio (rozszerzone): https://soundcloud.com/farend-ojp/20170910-1210-01mp3

Mój wymarzony Jezus. XXII Niedziela Zwykła 2017 r.

             Dzieci robią często tak, szczególnie jak coś nabroją, że zamykają oczy i mówią, że ich nie ma. Że problem nie istnieje. Są dziećmi, więc łatwo im zakłamać dla swojego dobra rzeczywistość. Niestety nie tylko im się to zdarza, ale i nam nie-dzieciom i to w dziedzinie naszego życia z Bogiem.

            Zobaczmy jak wygląda nasza modlitwa. Nasze myślenie o sobie w relacjach z Jezusem. Najczęściej jest On środkiem do naszych celów. Ciągle myślimy i modlimy się, żebyśmy byli szczęśliwi, zdrowi, mieli pełną rodzinę, chłopaka – dziewczynę, męża – żonę, pracę, zdany egzamin itd., itp. I jedna najważniejsza i przewodnia myśl: Jezu, zero problemów! Na pocieszenie napiszę, że św. Piotr myślał identycznie. Niedawno wyznał Jezusa jako Mesjasza – Syna Bożego. Ale jak dowiedział się, że to nie sprawi mu szczęśliwego życia, to w dzisiejszej Ewangelii zaczął protestować. Jego Jezus ma ciągle wygrywać, robić cuda i być oklaskiwanym przez tysięczne tłumy. To fajne, bo duża część tego blasku spadnie na niego, Piotra. Przecież jest pierwszym apostołem. No i w ogóle zapewni mu świetne życie. A tu słyszy, że Pan ma cierpieć haniebną śmierć, której wszyscy się boją i gardzą. Nie!!! A u Ciebie, gdy Ci nie wychodzi twoje wymarzone życie, po jakimś czasie co mówisz wprost lub nie wprost Jezusowi? Czy nie podobnie?

           Dziś Jezus uczy nas i św. Piotra, że bycie uczniem to nie załatwianie swoich spraw i sobie szczęśliwego życia Jezusem. To przyjęcie wszystkich problemów, które są i będą; Jego planów w stosunku do mnie. Bo wiem, że niosę i poniosę swój krzyż z Nim i dlatego to nie będzie dla mnie ponad siły i tragiczne. To zaufanie Panu, że jeśli są trudności, to są potrzebne. A krzyż prowadzi zawsze do wygranej i zmartwychwstania.

          Właśnie przed chwilą ktoś napisał do mnie sms: Dlaczego Jezus w taki mocny sposób zwraca się do Piotra? „Zejdź mi z oczu szatanie.” Dlatego, że takie myślenie o załatwianiu sobie Jezusem tylko szczęścia w życiu jest zakłamywaniem rzeczywistości. Jest jak zamykanie oczu i udawanie, że nas nie ma. Że rzeczywistość czasem trudnego życia nie istnieje. To diabelskie unikanie zbawiennego krzyża, uciekanie od niego. Mówienia, że ja muszę mieć tylko szczęśliwe dni. Jasne, fajna perspektywa, ale nie do osiągnięcia. „Cóż bowiem za korzyść odniesie człowiek, choćby cały świat zyskał, a na swej duszy szkodę poniósł?”. Zawsze jest tak, że kiedy „łapiesz króliczka” ułudy ciągłego szczęścia, kiedy Bóg Ci nie pomaga na sposób jak sobie wymyślisz, uciekasz się najpierw do negacji Jego, a później do grzesznych rozwiązań. Jeśli On mi nie pomaga, to pomoże mi grzech, czyli szatan ze swoimi „rozwiązaniami”. Dlatego zejdź mi z oczu szatanie.

         Nie pędźmy za ułudą, kłamstwem. Tylko z podniesionym czołem idźmy za Jezusem w świat naszych radości, ale też i problemów. Przy nim tak naprawdę one stają się bardzo malutkie.

Nasz projekt – geneza

Wcześniej poszukiwałem pełności mojego kapłańskiego życia. Rozumiesz, miejsca, gdzie oddycha się głęboko i mówi z tą czystą przyjemnością: to jest to. Nie, nie było mi źle. Ale chodzi o pełność. To był maj 2016 roku. Po raz pierwszy pomyślałem o misjach. Myśl, że mogę zostawić wszystko: komfortowe życie, stabilizację, jakąś tam kasę, samochód, by głosić Jezusa ludziom, którzy bardzo tego potrzebują była pierwszym takim głębokim oddechem duchowym. Uwolniła mnie. I na szczęście ta myśl została ze mną na stałe. Zadomowiła się i rosła. Postanowiłem na parafii zostać jeszcze rok, a później podjąć na spokojnie ostateczną decyzje.

To był plan Boży. Przez ten rok spotkałem się bardzo konkretnie i osobowo z Barankiem, który umarł za mnie. I mimo że ma wszechmoc, to został ze mną. Staliśmy się przyjaciółmi. To znaczy ja często nawalam, ale On i tak jest blisko. Zawsze. Spotkałem również  niesamowitych młodych ludzi. Oni także spotkali się w taki sam, osobisty, sposób z Barankiem i zamierzają o tym mówić wszystkim. To ludzie, którzy na rekolekcjach głoszą innym Ewangelię. Tak, są ewangelizatorami i jestem dumny, że w Kościele są takie osoby.

Z dwiema pasjami w sercu: głoszenia Słowa Bożego i misji rozmawiałem kiedyś z jedną z tych osób – z Basią. Ku mojemu pozytywnemu przerażeniu powiedziała, że jej pasją jest głoszenie Jezusa, ale….myśli o misjach. Wiedziałem od razu, że to powiew Ducha Świętego. Szybko doszliśmy do wniosku, że te dwie pasje da się połączyć. Od tamtego czasu mocno się modlimy i czytamy, że Pan tego chce. Z czasem dołączyła do nas Roksana. Gdzieś zawsze marzyła o misjach. Kiedy usłyszała o tym projekcie, poczuła wielką radość i szybko do nas się zgłosiła. Kiedy opowiadamy o tym w różnych miejscach wiele osób mówi, że myślało właśnie o takim głoszeniu Słowa, gdzieś daleko. Nie wiemy kogo Duch Święty do nas wyśle i kto jeszcze do nas dołączy, ale jesteśmy bardzo otwarci.

Dlaczego Boliwia? Bo jest tam już 5 misjonarzy z mojej diecezji. To wspaniali, oddani swojej pracy księża. Kiedy skontaktowałem się z nimi opowiadając o projekcie odpowiedź była entuzjastyczna. Mówili: potrzebujemy takiego czegoś, gdzie wspólnota młodych ludzi będzie silnie ewangelizować młodych właśnie tam. Przyjeżdżajcie! Czekamy!

Ten blog ma kilka celów. Ma informować o moim przygotowaniu do misji, które rozpoczynam 1.09.2017, a potem o samych misjach. Ma zapraszać młodych ludzi, którzy chcą wyjechać z nami i zająć się ewangelizowaniem w Ameryce Południowej. Ma także przekazywać Słowo Boże w formie komentarza do każdej niedzielnej Ewangelii. Bardzo krótkiego, stąd też nazwałem to Boże Espresso. Młodzi ludzie wiele razy mówili mi: ksiądz coś pisze. Potrzebujemy komentarza od jakiegoś księdza. W sieci. Więc z chęcią podejmuję to wyzwanie.

Na koniec. Proszę Cię o modlitwę do Baranka, który umarł za nasze grzechy, ale i zmartwychwstał, by dać nowe życie. Za mnie, misje, za nasz projekt. Bo to wielki Boży power i czyni cuda. Nawet jedna Zdrowaś Maryjo. Nawet teraz.