23.03.2020 r.

Przez tą epidemię jesteśmy w tej samej sytuacji co człowiek z dzisiejszej Ewangelii, który choruje od 38 lat. Od bardzo długiego czasu robił wszystko co mógł, aby być zdrowym. Gdy woda poruszała w sadzawce, koło której był, pierwszy człowiek, który się w niej zanurzał odzyskiwał zdrowie. Nasz chory był zbyt słaby by być pierwszym. Ale robił wszystko co w jego mocy. Gdy już prawie całkiem opuściła go nadzieja z tyłu ktoś dotknął jego pleców z pytaniem czy chce być zdrowym. Był to Jezus, który od razu dał mu zdrowie.

Prawda jest taka, że i my dziś robimy wszystko, aby być zdrowymi. I to jest bardzo dobre. Kwarantanna, zakaz wyjścia, mycie rąk. Przestrzegaj tego! Ale czy jesteś świadomy, że za Twoimi plecami stoi Jezus, który Cię dotyka? Wystarczy zwrócić na Niego uwagę i poprosić o pomoc. Absolutnie nie zapominajmy o zaleceniach naszego rządu i przestrzegajmy tego skrupulatnie. Ale jednocześnie nie zapominajmy kto jest Panem wszystkiego i Kto stoi tak bardzo blisko i czeka tylko na naszą reakcję. On od razu zacznie pomagać.

Papież poprosił cały Kościół, aby jutro w dzień Zwiastowania w południe odmówić modlitwę Anioł Pański i Ojcze nasz oraz trzy razy Zdrowaś Maria. To dobra okazja, żeby poprosić Pana o zdrowie dla siebie, rodziny i całego świata.

Aiquile.

1 grudnia 2019 roku rozpocząłem pracę w Aiquile. Jest to przepiękne miasto położone wśród wysokich gór. Co ciekawe, jest też atrakcją turystyczną nie tylko dla zagranicznych turystów, ale także dla Boliwijczyków. Pracuję tu prawie 3 miesiąc i ciągle ktoś przed katedrą robi zdjęcia albo pyta czy nie możemy mu otworzyć świątyni. Kiedy mam czas z chęcią udostępniam i oprowadzam. Kilka razy zdarzyło się, że byli to ludzie z La Paz, Santa Cruz czy, wydaje się, niedalekiej Cochabamby. Dlaczego jest tak ciekawe? Bo jak już zaznaczyłem otoczone jest górami; bo bardzo straszna przeszłość miasta przemieniła się w piękną teraźniejszość. Tak jak w Ewangelii śmierć prowadzi do Zmartwychwstania i życia. Ponad 20 lat temu Aiquile nawiedziło potężne trzęsienie ziemi. Praktycznie zniszczyło całe miasto razem z katedrą. Pogrzebało ono wiele ludzkich żyć. Ludzie opowiadali mi, że widok miasta przypominał obrazy z apokalipsy. Wszystko było w ruinie i wszechobecnym pyle. Jednak z wielkim męstwem mieszkańcy rozpoczęli odbudowę swojego miasta. Nie ma co ukrywać z pomocą wielu ludzi z zagranicy. Dlatego dziś miasto wygląda jak nowonarodzone. Jest czyste i uporządkowane. A perełką jest katedra, która błyszczy szczególnym pięknem na zewnątrz i olśniewa sztuką rzeźbiarską w środku. Kiedyś do turystów ze stolicy Boliwii, La Paz, zażartowałem, że u siebie mają wszystko tylko nie tak piękny kościół jak w Aiquile. Po chwili zastanowienia stwierdzili: Masz rację, Padre. Ku mojemu zaskoczeniu. Innym walorem turystycznym jest to, że Aiquile jest stolicą charango. To nieduża boliwijska gitara o pięknym brzmieniu, czego doświadczam też w czasie Mszy. Młodzież z naszego chóru akompaniuje tym instrumentem. To tutaj wyrabia się ten instrument, sprzedaje najlepsze i organizuje się słynne festiwale charango. Ostatnim wydarzeniem, które ściąga turystów to fiesta parafialna. To opiszę w innym poście, gdy przeżyję ten, po polsku określając, odpust ku czci Matki Bożej Gromnicznej.

Od miasta przeszedłem w miarę płynnie do parafii, którą teraz zechcę w skrócie opisać. W mieście ma swoją siedzibę nasz biskup i z tego powodu nasz kościół należy do niego. Ma swoje specjalne wyeksponowane miejsce z herbem. Przez to też nasz kościół pod wezwaniem św. Piotra ma miano katedry. Jeżeli chodzi o czynnik ludzki parafia składa się jakby z dwóch odmiennych światów. Jeden należy do Aiquileńczyków z miasta. Mają oni bezpośredni dostęp do kościoła. Żyją w mieście i z tego co obserwuję, dobrze sobie radzą z codziennością. Mają sklepiki, rynek, usługi i transport międzymiastowy. Mówią w większości po hiszpańsku. 

Druga część zupełnie odmienna to campesinos. To ludzie żyjący w wioskach bardzo często położonych w wysokich częściach częściach gór oddalonych od Aiquille od 30 minut jazdy aż do 2 godzin. Drogi do tych wiosek są bardzo kręte i w pewnych miejscach niebezpieczne. Żyją oni bardzo biednie pracując na roli. Ziemia nie jest dla nich łaskawa co jest normalne biorąc pod uwagę wysokość nad poziomem morza. Pracują ręcznie lub przy pomocy zwierząt, jeśli je mają. Najczęściej nie mają elektryczności. Muszę przyznać, że są bardzo biedni. Aby kupić cokolwiek muszą iść wiele godzin pieszo do Aiquile. Wstępują wtedy na Eucharystię modląc się za zmarłych. Kobiety przynoszą ze sobą swoje dzieci, które noszą w specjalnych chustach. Mówią zazwyczaj w języku Indian, który nazywa się quechua. Młodzi przez to że dojeżdżają do nich nauczyciele mówią po hiszpańsku. Starsi nie mówią po hiszpańsku, ale rozumieją ten język, co pozwala mi ich na przykład spowiadać.

Praca nasza jako księży kiedy jesteśmy w mieście nie odbiega bardzo od pracy w Polsce. Mamy ministrantów i ministrantki, przygotowanie do I Komunii i bierzmowania oraz inne ruchy parafialne. Jednak w ciągu tygodnia wyjeżdżamy w góry do wiosek. Mi osobiście służy do tego stara, ponad 20-letnia Toyota, do której pakuję niezbędne rzeczy do Mszy. Zabieram ze sobą siostrę zakonną do pomocy i katechistę, najczęściej Don Zenona, który zna wszystkie wioski i drogi jak własną kieszeń. Osoby te są nieocenione w pracy w górach. Siostra przygotowuje Mszę św. zaś katechista w czasie gdy ja spowiadam katechizuje, a potem, jeśli trzeba, tłumaczy na quechua moje kazanie. Co ważne, wieziemy ze sobą dla tych ludzi różne rzeczy: ryż, makaron a nawet ubrania. Czasem paczka ryżu lub makaronu którą dostają jest jedynym posiłkiem w tym dniu dla rodziny. Dużo rzeczy pochodzi ze zbiórek, jakie robimy w mieście, ale trzeba przyznać, że większość z tych rzeczy kupujemy z ofiar ludzi z Polski. Takie wizyty nie są częste. W każdej wiosce jesteśmy 2-3 razy w roku. Wynika to z tego, że parafia Aiquile ma tych wiosek ponad 50 a obecnie pracuje w niej tylko dwóch księży.

Boliwia – rozpoczyna się rok II część 2.

Po perturbacjach związanych z lotem wylądowałem w zablokowanym Santa Cruz. Każda ulica była zablokowana, ludzie na ulicach. Z  ks. Marcinem udało nam się przedostać z lotniska do domu franciszkanów. Nie ma co ukrywać, mówiąc, że jesteśmy padres pozwalano nam podróżować dalej lub wskazywano objazd. W zablokowanym pół umarłym mieście bez ruchu drogowego byłem ponad miesiąc. Dwa tygodnie w domu franciszkanów, gdzie odprawiając Mszę, czytając książki spacerowałem i mogłem obserwować protesty ludzi. Czasem rozmawiałem z nimi. Byli zdesperowani, aby zmienić Boliwię. Jednocześnie wyczuwalna była wszechobecna atmosfera strachu. Co będzie dalej? Wojna domowa? Wojsko na ulicach. Tłumaczyli mi nie jeden raz w ciągu tego miesiąca co czują i myślą na temat wolności i demokracji. Sugerowano mi też, że nie zrozumiem do końca tego, bo jestem obcokrajowcem a tam zawsze wolność. Szybko odpowiadałem wtedy, że nikt nie zrozumie ich walki o wolność tak jak Polacy. Opowiadałem o dziesiątkach lat naszej niewoli i o obaleniu komunizmu. Walki trochę, jakby nie było, podobnej jak w Boliwii. A robiło się coraz bardziej poważnie. W sklepach zaczęło brakować produktów przez brak dostaw. Mieszkańcy Santa Cruz zaczęli organizować posiłki dla najuboższych, którzy w tej sytuacji zostaliby skazani na głód.

Po 2 tygodniach przebywania u Franciszkanów, skontaktowałem się z ks. Michałem, który jest z diecezji siedleckiej i pracuje jako proboszcz w Santa Cruz. Oczywiście zaprosił mnie, bo potrzebuje pomocy na parafii i stwierdziliśmy, że razem będzie łatwiej przeżywać ten ciekawy i trudny czas. Następnego dnia zjadłem śniadanie, zapakowałem najpotrzebniejsze rzeczy do plecaka i udałem się w kilkunastokilometrową podróż pieszo. Był ona bardzo interesująca, gdyż trzeba było pokonać wiele blokad i obserwowałem życie ludzi w tych miejscach. Na środku blokowanej drogi postawiono namioty od deszczu a w środku stoliki, krzesełka, małe lodówki przenośne na jedzenie, napoje i wszystkie rzeczy potrzebne do przebywania tam dniem i nocą. Dodatkowo interesującym doświadczeniem było poruszanie się w mieście, gdzie umarła komunikacja. Santa Cruz znane jest z niekończących się korków i mnóstwa samochodów. Teraz ludzie spacerowali środkiem najbardziej zakorkowanych wcześniej samochodami arterii. 

Po przybyciu na miejsce dostałem swój pokój na plebanii i rozpocząłem pracę na parafii ks. Michała. Mieliśmy w tym czasie dużo pracy. Ludzie nie chodzili do pracy a dzieci do szkoły. Parafianie mieli czas skorzystać z codziennej Eucharystii. Dodatkowo atmosfera niebezpieczeństwa spowodowała, że mnóstwo osób chciało się pojednać z Panem w sakramencie pokuty i pojednania. Bardzo dobrze wspominam ten czas wzmożonej pracy duszpasterskiej, rozmów kapłańskich i wielu nowych serdecznych znajomości.

W niedzielę 25 listopada, kiedy odpoczywaliśmy po obiedzie czekając na Mszę świętą wieczorową usłyszeliśmy niecodzienne odgłosy wybuchu euforii całego miasta. Ludzie krzyczeli z radości, trąbili samochodami, śmiali się i płakali. Evo Morales zrezygnował z bycia prezydentem i ogłosił to przez telewizję. Następnego dnia uciekł specjalnym samolotem do Meksyku. Wcześniej posłuszeństwo wypowiedziała mu policja, która stwierdziła, że nie wyjdzie walczyć przeciwko rodakom. A następnie wojsko. Nie miał wyjścia. A to wprawiło walczących z determinacją o wolność i demokracje w euforię. Skończyła się blokada. Skończyło się niebezpieczeństwo wojny. Prezydentem tymczasowym została jedna z osób z opozycji nominowana w tej sytuacji zgodnie z przepisami konstytucji. Ja mogłem pożegnać się z Santa Cruz i udać się na nową parafię w górach w Aiquile.

Na zdjęciu mural z Santa Cruz powstały w czasie protestów: „Boliwia dla Chrystusa”

Boliwia – rozpoczyna się rok II część 1

W związku z przyczynami zupełnie obiektywnymi, przez które nie mogłem pisać powstała duża przerwa w moim blogu. Postaram się uzupełnić wszystko. A wydarzeń było aż nadto.

Bardzo dziękuje tym wszystkim z którymi spotkałem się we wrześniu i październiku w Polsce. Zarówno w parafiach które odwiedzałem ze Słowem, jak i rodziną, przyjaciółmi i znajomymi. Napisze tylko tyle że był to dla mnie niesamowicie aktywny i bardzo miły czas. Oceniam go też jako czas pewnych moich rekolekcji misjonarskich. Spotkało mnie wiele słów wsparcia i świadectwa że Polacy modlą się i wspierają dzieło ewangelizacji w krajach misyjnych. Dziękuje za całe to dobro.

Wyjeżdżając z Polski spodziewałem się problemów w Boliwii. W niedzielę przed moim przylotem odbywały się wybory prezydenckie. Historia kontrowersji dotyczących tego wydarzenia jest długa. Evo Morales dotychczasowy prezydent, -socjalista, mówiący o sobie jako przedstawiciel indiańskiej części ludności, nie mógł według konstytucji startować na następną kadencje. Spodziewając się tego chciał zmienić dużo wcześniej konstytucje umożliwiając sobie reelekcje. Ku wielkiemu swojemu zdziwieniu Boliwia w ogólnonarodowym referendum            powiedziała NIE na pytanie czy zmienić ustawę zasadniczą. Prezydent – komunista z przeogromną rządzą władzy unieważnił referendum nie podając powodu. Ludzie wyszli na ulicę protestując i żądając uznania swego głosu. Marsze i protesty regularnie odbywały się co miesiąc z hasłami „Bolivia dijo No” (Boliwia powiedziała nie). W opozycji przeciwko Moralesowi szczególnie pierwsi byli mieszkańcy największego  miasta w Boliwii czyli Santa Cruz. Morales nie przejmował się protestami i wystartował po raz kolejny w wyborach pewny swojego zwycięstwa. Trzeba dodać że do momentu wyborów skupiał całą władzę, łącznie z urzędami przeprowadzającymi głosowanie. Co ciekawe w Boliwii w czasie głosowania na bieżąco przedstawiane są wyniki dzięki specjalnemu systemowi komputerowemu. Jeśli któryś z kandydatów ma więcej niż 10 % przewagi nad innymi zostaje wybrany na prezydenta. Morales miał przeciwko sobie bardzo silną opozycję, ale też ogromnie podzieloną na różnych kandydatów. Wiedział że musi wygrać w I turze. Na kilkadziesiąt minut przed końcem głosowania różnica nie przekraczała 10 % co zwiastowało dla niego klęskę, która nadchodziła z drugą turą wyborach, gdzie opozycja zjednoczyłaby się. I w tym momencie zaczęły się czary. Siadł system komputerowy głosowania na długie minuty. Kiedy wrócił z dziwnej, czarodziejskiej podróży okazało się że Evo Morales……(!!!) tak, tak wygrywa różnicą ponad 10 %! W tym kraju okazuje się że wszystko jest możliwe. W poniedziałek ogłoszono go prezydentem. A w środę oszukani ludzie wyszli na ulicę nie dając się nabrać na komputerowe czary. W internecie publikowane były zdjęcia gotowych kart do głosowania skreślonych na Evo długo przed dniem głosowania. Rozpoczęło się polityczne piekło w Boliwii które absolutnie wpłynęło na życie wszystkich Boliwijczyków.

Miałem wylądować wracając z Polski w dniu rozpoczęcia protestów i w samym epicentrum czyli w Santa Cruz. Boliwijczycy mają jeden środek protestu  który musze przyznać jest szczególny i skuteczny – blokują drogi, mosty i ulice. Wysypują ziemię i kamienie, powalają drzewa, ustawiają samochody i ciężarówki, stare opony i wszystko co można sobie wyobrazić. Jednocześnie dzień i noc pilnując aby nikt nie próbował sforsować tych przeszkód. Nazywa się to blokeo lub paro. 

O dziwo sytuacja ta dotknęła mnie już w samolocie. W Limie gdzie miałem przesiadkę, dowiedziałem się wraz z grupą ludzi czekających na samolot do Santa Cruz, że go nie będzie bo w Boliwii są zamieszki. Kolumbijska linia lotnicza Avianca poinformowała nas że lot jest przełożony na następny dzień. No fakt, latynoska logika – pomyślałem. Dziś są zamieszki a jutro nie będzie!? Bo wielu godzinach wspólnego koczowania na lotnisku i oczekiwania na odprawę na granicy i walizki zaczęliśmy się wszyscy czuć jako towarzysze niedoli. Od słowa do słowa zaczęliśmy się poznawać. Szybko staliśmy się znajomymi, co owocowało wspólnymi posiłkami, wyjściem na miasto oraz wspólnej grupie na watssup na której piszemy do dziś. W pewnym momencie dowiedzieli się że jestem księdzem. Musiałem to powiedzieć bo wszyscy nie dawali mi spokoju jak to Polak może lecieć na stałe do Boliwii. Okazało się że od tego momentu w rozmowie wielu z nich prosiło mnie o spojrzenie księdza na ich osobiste problemy. Po tej dziwnej sytuacji odwołanego lotu miałem dwie myśli. Nie ma tego złego (brak lotu) co by na dobre nie wyszło (nowi znajomi w Boliwii, Kolumbii i USA). Druga myśl była taka że ludzie ogromnie potrzebują obecności nas księży w taki normalny sposób, gdzie przy hotelowej kawie można porozmawiać o życiu.

P.S. Saludos i abrazos para mi Amigos de Lima. 🙂

XX Niedziela Zwykła 2019 r.

Biedny Jeremiasz w pierwszym czytaniu – jeśli tak pomyślałeś to wiedz, że jego cierpienie to coś zupełnie standardowego dla każdego proroka Pańskiego. Wszyscy prorocy zazwyczaj cierpieli z powodu ludzi, którzy nie chcieli słuchać przekazywanych przez nich Słów Bożych. One zawsze wzywały do nawrócenia i do powrotu do przyjaźni z Bogiem. 

W Ewangelii Jezus zapowiada cierpienia związane z podziałami i wojnami duchowymi wszystkim ludziom, którzy stanowią Jego Kościół. Jako ochrzczeni może nie jesteśmy prorokami, ale kimś równie ważnym – jesteśmy świadkami Jezusa. Jeśli prawdziwe żyjesz Ewangelią i to zmienia Ciebie i świat wokół Ciebie, nie łudź się – zawsze pojawi się też wojna i rozłam. Życie na ziemi to walka dobra ze złem. Kiedy dotkniesz największego dobra, jakim jest Bóg, odezwie się też i zło upominając się o Ciebie. 

Upomni się diabeł dając Ci wiele pokus. Wykorzysta Twoje wszystkie słabości po to, żeby oderwać Cię od Boga. Kiedy pojawi się taka rzecz to nie bój się, ale głowa do góry. Toczy się wojna a Ty idziesz z Tym, który jest najpotężniejszy. 

Zło będzie działało niestety także przez inne osoby, uwikłane w swoje słabości i grzechy. Będziesz dla nich świadkiem, że można inaczej żyć. Będąc z Jezusem możesz się zmieniać i być szczęśliwym. Oni nie uwierzą w Jego moc a Ty będziesz zadrą w ich oku. Będą walczyć chcąc zdyskredytować Jezusa, Ewangelię i Kościół. Na zewnątrz będą krzyczeć, że Boga nie ma, ale wnętrze i serce będzie cierpieć tęsknotę za czystą miłością, którą jest On.

Chcesz żyć z Jezusem? Przygotuj się na wojnę i rozłamy. Jednak jesteś Jezusowym wojownikiem. Z takim Dowódcą niestraszna jest nawet śmierć i cierpienie. W końcu cóż to dla Niego zwyciężyć je z kretesem po raz kolejny.

U mnie w parafii ostatnimi czasy odbywają się kilkudniowe fiesty na cześć Matki Bożej. Połączone to jest ze swoistym świętowaniem poprzez barwne tańce. Przez to mam mniej czasu na pisanie tutaj. Jednocześnie przygotowuję się do przylotu do Polski na kilka tygodni. Wiem, że ten czas będzie bogaty w wydarzenia i spotkania. Jednocześnie nie wiem czy będzie czas na pisanie. Proszę więc o cierpliwość. Kiedy wrócę będę dalej pisał o pracy i co tydzień o Słowie Bożym.

XIX Niedziela Zwykła 2019 r.

Nie piszę teraz co tydzień, bo w naszej parafii odbywają się fiesty. Mówiąc po polsku – odpusty. Nasza parafia stała się niezwykle barwna i brzmiąca muzyką. Na głównej fieście przez 3 dni przed i po Mszy tańczą specjalne grupy zwane fraternidades. Każda fraternidades ma swój taniec, niezwykle ciekawe i piękne stroje. Tańczy w nich około 100 osób – dorośli, młodzież i dzieci. Przygotowania i próby trwały długo. Wszystko, jak mówią, żeby uczcić Matkę Bożą, ku czci której jest odpust.

Dziś na homilii pytałem ludzi co trzeba przygotować na fiestę. Oczywiście dzieci, które są wdzięczne do odpowiedzi od razu zaczeły mówić o butach, fryzurach, strojach etc. Wszystko dla Matki Bożej. Dobre wyjście do tematu dzisiejszej Ewangelii. My, ludzie potrafimy perfekcyjnie przygotować się do wydarzeń i eventów w naszym życiu. Fiest, wesel, imienin czy podróży. A dziś Chrystus pyta czy umiesz być gotowy do najważniejszego eventu-fiesty w Twoim życiu, czyli do Jego przyjścia. On przyjdzie do Ciebie czy to na Końcu Świata czy to w dniu Twojej śmierci. Masz wszystko co Ci potrzebne do godnego przyjęcia Go? Masz odświętne ubranie mocnej i nieskazitelnej wiary? Nie dajesz się okraść największemu złodziejowi, czyli szatanowi? Jezus przyjdzie do każdego z nas. Jaka będzie wtedy Twoja odpowiedź?

XVII Niedziela Zwykła 2019 r.

Wiele osób dziś myśli zastanawia i martwi się jak przeciwstawić się złu, które, jak się wydaje, atakuje z coraz większą siłą. Zaczyna przyjmować konkretne struktury i zaczyna panować nad filozofią życia wielu osób. Przeciwstawiać się fizycznie? Rozpaczać? Wpadać w rezygnację? 

Dzisiejsze Słowo Boże jak zawsze przychodzi z rozwiązaniem. Pierwsze czytanie mówi o historii ratunku Abrahama dla miejsca znanego z wielkiego zła, które tam się dzieje. Sodoma i Gomora to przysłowiowe najgorsze miejsca na Ziemi. Co robić stojąc w obliczu takiej niegodziwości? 

Po pierwsze, trzeba po prostu być samemu sprawiedliwym. Uświęcać się obecnością Pana w swoim życiu. Jak widzimy już kilku ludzi uświęconych i dobrych ratuje wielu. Myślę, że chodzi tu też o świadectwo inności życia człowieka żyjącego dobrze. Wszyscy pogubieni myślą: a można jednak inaczej żyć. Każdy opanowany grzechem i złem gdzieś wewnętrznie cierpi. Wbrew temu jakby nie zaprzeczał, że jest mu dobrze. Wtedy potrzeba świadectwa: możesz inaczej żyć. 

Druga rzecz. To szczera, dobra modlitwa za innych. Widzimy jak Abraham uprasza ocalenie Sodomy i Gomory. Wstawia się za tymi miastami. Wręcz się targuje z Bogiem. Przynosi to wielkie efekty. Pokazuje to jak wielką moc ma taka modlitwa. Módl się za tych, co są pogubieni i siedzą w wielkim złu. Może okazać się, że uratujesz komuś życie, także i to wieczne. Bóg słucha, zgadza się, jest bardzo ustępliwy w tym dziwnym targu o innych.

Są to najznakomitsze dwa sposoby walki ze złem. One zamykają się w wielkiej prośbie, jaką zanosimy do Boga codziennie: „przyjdź królestwo Twoje, bądź wola Twoja”. Jego rzeczywistość jest bez cienia zła, grzechu i braku miłości.

XVI Niedziela Zwykła 2019 r.

Ewangelia nie jest życiowa i nie dzisiejsza? Ciagle mam takie doświadczenie jak Jezus. Jadę do dawno niewidzianych znajomych. Oczywiście przygotowywana jest kolacja. Siedzę i rozmawiam z Panem Domu. Ale nie ma Pani Domu. Jest w kuchni i przyrządza znakomitości. Super! Lubię znakomitości do jedzenia. Ale w tym momencie bardziej chcę porozmawiać z nią. W końcu z nią też jesteśmy zaprzyjaźnieni i chcę posłuchać co u niej. Jezus dziś w Ewangelii czuje to samo. Marta i Maria to Jego przyjaciółki. Kocha je i chce z nimi pogadać. Maria rozmawia a Marta biega jak oszalała, bo flaki muszą być idealnie doprawione a bigos mieć idealną temperaturę do podania. Troszczy się o gastronomię tracąc to, co najważniejsze na świecie – relacje z Jezusem. Nie mówiąc już o tym, że relacja z Jezusem to zawsze karmienie się Jego boskością. W tym zdaniu można znaleźć istotę Eucharystii, Adoracji i modlitwy. Droga Marto! Pogadaj z Jezusem! Doznasz takiej miłości i łaski, że niedosolone flaki i za zimny bigos będzie najwykwintniejszym daniem z restauracji z gwiazdkami Michelina. 

Czy Marta zrobiła źle? Nie! Super mieć przyjaciółkę, która chce zadbać o Ciebie i ugotować dla Ciebie przesmaczny rosół. Ale zatraciła w tym momencie absolutną istotę wszystkich spraw i rzeczy, które mamy na ziemi. Bliską obecność Jezusa. W swoim życiu jesteś jak Marta (wiem, bo każdy tak ma). Troszczysz się o wszystko a to spędza Ci sen z powiek. Chcielibyśmy tyle dobrego dla siebie i dla innych. Wpadamy w niezwykły aktywizm. Bo trzeba robić dużo i dbać o przyszłość. A Jezus spogląda na Ciebie jak na Martę i mówi: Chodź tutaj. Tobie potrzeba tylko Mojej obecności. A to zmieni Twoje życie. Poukłada i uporządkuje. 

Tylko jednego nam trzeba: Jezusa. Wyjeżając z Polski dostałem od młodzieży koszulkę z hiszpańskim napisem „Solo Dios basta!” (Tylko Bóg wystarczy). Jest to motto św. Teresy z Avila. Cóż za mądra kobieta! Bóg wchodząc w życie człowieka wypełnia pustkę, przepełnia swoją mocą słabość i układa jego sprawy w harmonijną całość. A wystarczy tylko…. Siąść u Jego stóp.

XIV Niedziela Zwykła 2019 r.

Dzisiejsze Słowo Boże jak zawsze mówi o wielu sprawach mojego życia. Jednak wybiorę ten aspekt, który najbardziej mnie porusza, a właściwie to chyba to, co zaspokaja jakąś wielką wewnętrzną potrzebę. Myślę, że każdy ją ma. Jest to potrzeba zauważenia i docenienia. I świadomość, że mogę robić rzeczy wielkie w moim życiu.

Już w pierwszym czytaniu widać jak Bóg chce wywyższyć człowieka. Będzie on pocieszony i traktowany przez Boga jak ukochane dziecko. Wszystkie narody będą podziwiały ludzi Boga. Serce każdego będzie wypełnione tylko radością a kości staną się mocne. A nad wszystkim będzie czuwać ręka Boga. Piękny obraz Starotestamentalnej obietnicy dla każdego z nas. Jezus w Ewangelii mówi bardziej konkretnie. Nie musisz się bać o rzeczy materialne, bo On zapewni wszystko. Znajdziesz sobie przyjaciół wszędzie, gdzie pójdziesz. Będziesz miał moc nad wszelkim najgorszym złem. I będziesz mógł uzdrawiać chorych.

Masz tak w życiu? Jeśli nie to znaczy, że jeszcze nie odczytałeś najbardziej pierwotnej wiadomości Twojego życia, którą komunikuje Ci Chrystus. A ta wiadomość brzmi tak: Posyłam Cię na świat jako ucznia do świadczenia o Mnie. Tylko uczniowie posłani i głoszący mają to wszystko, o czym mowa w Ewangelii. Problemem dzisiejszego Kościoła jest to, że ludzie nie słyszą od Jezusa tego, że są posłani. A jeszcze większą tragedią jest to, że nie chcą Go wcale słuchać albo nawet nie próbują. Wtedy nie dzieje się nic i w życiu zaczyna się pojawiać pustka, brak nadziei. Zadaj sobie dzisiaj pytanie czy wsłuchujesz się w głos Jezusa, w to, co chciałby Ci powiedzieć. I czy chcesz słuchać Jego głosu.

XIII Niedziela Zwykła 2019 r.

Czasem my, misjonarze z boliwijskiego tropiku rozmawiamy dlaczego ludzie ochrzczeni tak bardzo słabo korzystają z Mszy Świętej i innych sakramentów. Próbujemy wszystkiego, żeby pokazać im drogę do Chrystusa ale czasem jest to „głos wołającego na pustyni”. Nie Janowy głos wołający o nawrócenie, ale głos w znaczeniu przez nikogo nie słuchany. Prawda jest taka, że Boliwia jest biednym krajem. Ludzie w górach żyją w absolutnym ubóstwie nie mając czasem co jeść. Tu, w tropiku jest trochę inaczej. Są owoce, które w tutejszych dobrych warunkach można zbierać i kupować. I pozostają jeszcze uprawy liści koki, które przynoszą zawsze dochody. Reasumując, ludzie w tropiku nie dotykają problemu biedy. Mają pieniądze na podstawowe potrzeby co sprawia, że po latynosku myślą, że nic więcej nie jest im potrzebne. To zgubne myślenie przenosi się na poziom wiary. Droga życia z Bogiem została zastąpiona drogą życia z rzeczami materialnymi. I stosują zgubny wniosek: Nic mi już więcej nie jest potrzebne. Piszę tutaj o moich parafianach. Ale czy w życiu każdego nas, może w sposób bardziej wyrafinowany, nie stosujemy opcji innej drogi, która w naszym maksymalnie błędnym myśleniu trochę bardziej zaspokaja i interesuje niż droga Chrystusa?

Dostaliśmy wielki dar od Boga, o którym pisze dziś św. Paweł w II czytaniu. Jest to wolność. Jednak z nią jest trochę jak z technologią nuklearną odkrytą przez ludzkość. Może nieść wielkie owoce śmierci a może pomagać w produkcji energii elektrycznej. W wolności możemy zniszczyć wszystko co piękne w nas, ale możemy też wzrastać i być naprawdę kimś wielkim.

Bóg w swojej miłości pokazuję jak żyć w absolutnej wolności i jak wzrastać. Trzeba iść drogą, na której On jest największą wartością. Wykorzystać wolność do wyboru właśnie Jego. Możesz wybrać jako drogę swojego życia dążenie do pieniędzy, sławy czy pychy. Tylko czy te rzeczy Cię nie zniszczą? Czy te rzeczy Cię kochają i chronią? Czy dadzą Ci życie wieczne?

Dlatego Jezus dziś w tak zdecydowany sposób upomina się o sposób kroczenia za Nim. Szatan przez wiele rzeczy będzie chciał nas omamić i odłączyć od Jezusa. Jednak my jako uczniowie chcemy kroczyć za Jezusem, który ma wszystko. Bez oglądania się i rozglądania za czymś innym. Na tym polega ortodoksja chrześcijańskiego życia.