XXXIII Niedziela Zwykła 2018 r.

Powoli zbliża się koniec roku liturgicznego, dlatego Słowo Boże kieruje naszą uwagę ku rzeczom, które będą się dziać na końcu świata. Słuchając tego, co mówi o tych wydarzeniach dzisiejsze Słowo i może doczytując sobie jeszcze Apokalipsę można się nieźle wystraszyć. Zważając, że to Słowo Boże i wszystko, co powiedział Jezus, co do joty będzie wypełnione. Dodatkowo, moment końca świata może przyjść w każdej chwili. Nie zdziw się więc jak czytając ten wpis słońce się zaćmi i zaczną spadać gwiazdy. Parafrazując pewną panią, która jest chyba tak nieistotna dla mnie, że nie pamiętam jej imienia i nazwiska, a która stwierdziła „taki mamy klimat?”, my możemy powiedzieć: „takie mamy Słowo od Boga?”. Coś oczywistego.

Czy mamy się bać i lękać? Nerwowo spoglądać przez okno czy ciała niebieskie nie lecą nam na głowy jak tropikalny deszcz (po polsku wielka ulewa)? Zobacz co się dzieje w Słowie z tymi, którzy należą do Boga, którzy są Mu bliscy, bo chcieli być blisko Niego. W tym tumulcie i powszechnym zniszczeniu ci ludzie objęci są od razu wszechmocną opieką. Wysłani są aniołowie do opieki. A do walki z każdym, kto zechce tej świętej grupie coś zrobić staje najpotężniejszy w niebie. Jak mówi pierwsze czytanie – książę, czyli św. Michał Archanioł. On wie jak walczyć. Na początku czasów pod jego dowództwem wojsko anielskie strąciło z przestrzeni nieba całe piekło. Wielka opieka wśród Armagedonu! Czy masz się bać? Jeśli należysz do bliskich Boga, bo tego ciągle chcesz to nie. W Twoim sercu zagości wielki spokój wśród totalnego zniszczenia. Przejdziesz przez walkę „bez zadrapania”.

Piszę to dlatego, że taka postawa nie dotyczy tylko chwili totalnego końca rzeczywistości widzialnej. Czasami może Ci się wydawać, że nastał Twój osobisty koniec świata. Nakładające się bolesne doświadczenia, problemy, odejścia bliskich. Czy umiesz wtedy zastosować postawę człowieka Boga? Ze spokojem przejść przez tę ciemną dolinę? Bóg ma Cię w swoich dłoniach i bez zawahania wyśle archanioła do obrony. Tylko musisz Mu zaufać.

Sam początek…

To już 3 tygodnie odkąd jestem w Boliwii. Myślę, że czas napisać o moim początku tutaj. Długo się zbierałem, żeby skrobnąć coś na bloga o misjach. Dlaczego? To trudne do wytłumaczenia. Lądując 19.10. w Santa Cruz wkroczyłem w całkiem inny świat. Nie jest on gorszy czy lepszy. Jest bardzo odmienny. Przyjmuję masę nowych wiadomości i doświadczeń. Moja głowa jest pełna, dlatego nie potrafiłem siąść i napisać czegokolwiek o początku. Zresztą i teraz czuję specyficzne rozbicie i niemoc opisania tego wszystkiego.

18 października 2018 r. na zawsze pozostanie w moim sercu. To pożegnanie z rodzicami, gdy wchodziłem do pociągu do Warszawy, a kilka godzin później z Polską, gdy samolot startował. Na końcu rodzice nie potrafili ukryć smutku, gdy przyszedł czas rozstania. Jazda w pociągu to jedna wielka modlitwa wynikająca z mojego wzruszenia. Ciągła pokusa, która szeptała: „Jesteś głupi. Co ty w ogóle robisz?”. A w modlitwie słowa zapewnienia: „Jesteś w Moich rękach! Jedziesz tam, gdzie cię posyłam. Tam jest twoje miejsce”. Muszę przyznać, że ostatni tydzień w Polsce pełny był takich duchowych zmagań. Ale wiem jedno – występują one zawsze, gdy duchowo ma się stać coś bardzo dobrego. Szatan jest czujny i zawsze będzie walczył z tym, co ma być bardzo dobre. Piszę to też po to, Drogi Czytelniku, żebyś wiedział o takim zjawisku w Twoim życiu duchowym. Nie przejmuj się, kiedy masz dziwne myśli i obawy przed pojechaniem na rekolekcje, pójściem na adorację czy pomocą komuś. To nie są Twoje myśli a walka szatana o unicestwienie dobra. W takich chwilach tym bardziej powinieneś zrobić to, co zamierzyłeś.

„Jesteś w Moich rękach” ciągle brzmiało w mojej głowie w czasie całej podróży. I tak też było. Lot do Genewy i San Paulo bez problemów. Wszystkie formalności na Okęciu i w Genewie bez problemów. Lądując w San Paulo dowiedziałem się co oznacza latynoski kraj. Okazało się, że muszę odebrać walizkę i znów ją nadać, a potem zmienić terminal w gąszczu setek osób. I celnicy bardzo zdziwieni: „Jak to pan leci z Brazylii do Boliwii? Lata się w odwrotną stronę”. Jednak srogie miny i szybkie pytania kończyły się, kiedy pytali o zawód. Odpowiadałem, że jestem misjonarzem. Widziałem wtedy wielki uśmiech i szybko oddawany paszport. Może dlatego, że Brazylijczycy są mocno przywiązani do Kościoła? Reasumując, owszem, były te wszystkie perturbacje w San Paulo, ale jestem pewien, że to z Bożą pomocą pokonywałem je bez większych problemów. Po dwóch godzinach siadłem przy swojej bramce w oczekiwaniu na samolot do Boliwii.

Santa Cruz przywitało mnie deszczem i oczywiście wielką wilgotnością. Nie znałem tego zjawiska w tak wielkiej skali, w jakiej tutaj występuje. W momencie wilgoć oblepia cię i sprawia, że twoje ubrania zaczynają być powoli mokre i przylepiające się do ciała. Po 3 tygodniach życia tu wiem, że da się z tym funkcjonować. Wiadomo – to tropik. Przywitałem się gorąco z ks. Marcinem, który od 2 lat jest w Bulo Bulo i sprawuje tu funkcję proboszcza. Jest on oczywiście z diecezji siedleckiej a w seminarium byliśmy razem na roku. Siedzieliśmy nawet w jednej ławce na wykładach. Wsiedliśmy do naszej kilkunastoletniej Toyoty (oczywiście „jeepa”) i mimo zmęczenia po podróży zacząłem obserwować kraj. Pierwsza rzecz to ruch drogowy. Jechaliśmy na zachód drogą, która jest dopiero w fazie tworzenia. Łączy ona dwa ważne i duże miasta – Santa Cruz i Cochabambę. Pisałem już, że wszystko jest inne więc inna też jest kultura jazdy. Tu nikt nie przejmuje się zbytnio innymi uczestnikami ruchu. Jeździ się bez kierunkowskazów albo z włączonymi cały czas. Pasów się nie zapina. Wewnątrz samochodu jedzie tyle osób, ile się zmieści. Czasem widać stary samochód kombi z otwartą klapą, bo siedzi tam kilka osób. Oczywiście ci ostatni jadą ze spuszczonymi nogami machając nimi. Raz widziałem kobietę jadącą w taki sposób, która jednocześnie karmiła dziecko. Co ciekawe, czasem kierowcy potrafią być uprzejmi i przez otwartą szybę machnąć ręką, żeby ich wyminąć. Generalnie, występuje coś w stylu wolnej amerykanki. Ale o dziwo to wszystko działa. 

Droga jest tworzona, dlatego co jakiś czas przejeżdża się odcinkami piaskowymi z wielkimi nierównościami. Co ciekawe, próbuje się ją robić z nowoczesnymi pomysłami, więc ma dwa pasy w jedną stroną i dwa pasy w drugą. Coś jak nasza ekspresówka. Jest tylko jeden problem. Boliwijczycy traktują ją jak dwie drogi i jeżdżą w różnych kierunkach mimo podziału. Istne szaleństwo.

Marcin powiedział, że to dobrze, że mamy w miarę blisko do Santa Cruz. To blisko – prawie 4 godziny jazdy. Ale tak się liczy odległości w Boliwii, która jest 3,5 raza większa niż Polska. I w takim czasie dotarliśmy do Bulo Bulo. Jak tu jest? Jak wygląda miasteczko i parafia? To już w następnym wpisie. Ktoś narzekał, że dodałem za długie wpisy o Hiszpanii. Może i racja. Pisząc to siedzę z chłodzącym mnie wiatrakiem. Na zewnątrz leje rzęsisty tropikalny deszcz, ale i tak jest sporo ponad 30 stopni ciepła. Pozdrawiam z gorącej Boliwii. Pamiętam w modlitwie.

 

 

XXXII Niedziela Zwykła 2018 r.

Dzisiejsze Słowo Boże zaprzecza niektórym modnym głosom, że chrześcijaństwo jest religią opartą na mężczyznach: bo Pan Jezus, bo Apostołowie, bo prorocy i patriarchowie w Starym Testamencie. Bardzo proszę – dziś w Słowie Bożym mamy dwie kobiety. Dla mnie to wielkie bohaterki o niesamowitej wierze. Skromne i ciche, ale z jaką mocą przemawiają swoją postawą. Jedna z nich to wdowa z Sarepty, która u progu śmierci głodowej swojej i syna dzieli się z prorokiem Eliaszem ostatnim pożywieniem. Bez żadnego wahania i zastanawiania się co będzie dalej. Druga to cicha, uboga wdowa, która, jak zapewnia nas Pan Jezus, wrzuca swoje ostatnie pieniądze na ofiarę dla ubogich. To są jedyne jej pieniądze na przeżycie. Ale się nie waha.

Myślę, że obydwie kobiety prezentują sobą to, co jest istotą chrześcijaństwa. One nic nie mówiąc głoszą postawę, która jest prezentowana w pełni przez Jezusa. Dlatego myślę, że żyją już Królestwem Niebieskim. Na tą wspaniałą postawę składają się dwa elementy. Pierwszy to miłość do innych, szczególnie do potrzebujących. To z takiej miłości, która nic nie chce w zamian te ubogie wdowy decydują się na, jakby nie było, heroiczne czyny. Drugi element to głębokie zaufanie Bogu. Po oddaniu wszystkiego co się ma i stanięciu w ten sposób nawet przed wizją śmierci one zostawiają wszystko w ręku Boga. On jest Tym, który gwarantuje im życie. Taka postawa zawsze skutkuje wielkim działaniem Boga. A jak widzimy w Słowie, On opiekuje się wtedy jak dobry i troskliwy Ojciec. Jak już napisałem, ta postawa objawia się w pełni w Jezusie. On z wielkiej miłości nie myśli o sobie tylko ponosi śmierć na krzyżu za nas wszystkich. Jednocześnie całkowicie ufa Ojcu, że właśnie taki jest plan zbawienia i że zakończy się on zwycięstwem. 

Osobiście strasznie bliskie duchowo są mi te wdowy. Prezentują to, czego ciągle mi brakuje. Miłość bez granic do innych oraz absolutne zaufanie do Ojca Niebieskiego. Zobacz, że wszystkie pokręcone rzeczy w naszym życiu oraz brak szczęścia i spokoju serca wynikają z tego, że nie mamy takiej właśnie postawy.

XXXI Niedziela zwykła 2018 r.

Dzisiejsze Słowo Boże jest bardzo fundamentalne w swoich pytaniach. Pokazuje pewną drogę rozwoju chrześcijańskiego. Drogę do zrozumienia Ewangelii i Kościoła. Jest to droga dla mnie o tyle osobista, bo sam na niej wzrastałem i ciągle dorastam.

W Ewangelii Jezus spotyka się z uczonym w Piśmie. Następuje zderzenie dwóch światów – Starego i Nowego Testamentu. Dwóch sposobów rozumienia Boga. Jakich?

Starotestamentalne rozumienie Boga opisane jest w pierwszym czytaniu. Mojżesz zwraca się do Narodu Wybranego przykazując, że mają bać się Boga i przez to tworzyć z Nim relacje. Mają przestrzegać przykazań, kochać Boga i bliźniego. Ale dlatego mają to wszystko czynić, bo Bóg jest straszny i jeśli tego nie zrobią, będzie kara. O zgrozo, cóż za nieciekawa propozycja relacji z Bogiem. Przypomina mi się jak moja zmarła prababcia, kobieta dobra i święta, wychowując mnie zawsze, gdy nadchodziła burza i słychać było grzmoty, mówiła, że „Bozia krzyczy na złych ludzi”. Zawdzięczam jej pierwsze modlitwy i rozmowy o Bogu. Ale w tym momencie była mała wpadka – ukazywała mi starotestamentowego Boga, którego trzeba się bać.

Ile razy myślałeś o tym, że musisz iść do spowiedzi, bo wreszcie coś Ci się stanie ze strony Boga? A najgorszym tekstem, jaki słyszałem nieraz na kolędzie było stwierdzenie rodziców do dziecka: „Jak będziesz niegrzeczny to ksiądz Cię zabierze”. Ksiądz to dla dziecka reprezentant Boga. Więc Bóg jest Tym, który zagraża. Obraz starotestamentowego Boga.

Pamiętaj, że Bóg w czasie coraz bardziej objawia się człowiekowi. A najbardziej pokazał się w swoim Synu, Jezusie. Jest to obraz Boga, który niesamowicie kocha i dba o człowieka. W drugim czytaniu autor Listu do Hebrajczyków mówi wprost, że Jezus z miłości poświęcił się cały dla każdego z nas. Takiego Boga nie należy się bać i obawiać, tylko poznać Jego miłość i odpowiedzieć swoją gorącą miłością. To jest prawdziwy obraz Boga. Owszem, Boga mocnego i sprawiedliwego, ale jednocześnie przeogromnie kochającego.

Dzisiejsze Słowo to pytanie o fundament Twojej wiary. Jeśli wierzysz, bo się obawiasz i boisz to nie jest to pociągające. Łatwo jest zrezygnować i odejść. Ale jeśli wierzysz i kochasz, wszystko staje się proste. Modlitwa i Eucharystia to przemiłe spotkania. A ogrom miłości Boga, którą wpuszczasz do swojego wnętrza rozpływa się nie tylko w Tobie, ale także przelewa się na inne osoby. Powoli zaczniesz kochać przez to każdego człowieka.

XXX Niedziela Zwykła 2018 r.

Dzisiejsze Słowo Boże przesiąknięte jest motywem czekania. Czekania nie w krótkim okresie czasu, ale latami. Myślę, że można nazwać ten stan nie czekaniem a już oczekiwaniem. Bo jak nazwać sytuację Izraelitów z pierwszego czytania? Ci ludzie po ich rozproszeniu po różnych krajach przez wrogów z utęsknieniem czekają na lepsze jutro. Są wśród nich kobiety w ciąży, niewidomi i niepełnosprawni. Ale przede wszystkim oni wszyscy są uchodźcami, którzy nie maja swojej ojczyzny.

W drugim czytaniu pokazany jest Jezus jako Syn Boży, który żył wśród ludzi i był dla ludzi. Myśląc o życiu Jezusa bardzo często nasuwa mi się myśl,  ile musiał mieć cierpliwości, żeby oczekiwać na rozpoczęcie konkretnej misji zbawienia ludzi. 30 lat oczekiwania. Do tego czasu zwyczajne ukryte życie.

W Ewangelii widzimy niewidomego spod Jerycha. Nie wiemy kiedy ten człowiek stracił wzrok. Spodziewamy się, że to są długie lata w stanie niepełnosprawności. I to takiej, która popchnęła go do nędzy. Wtedy nie było opieki społecznej, fundacji. Nikt się nim nie zajmował. On tylko czekał z dnia na dzień na to, że coś może się zmieni.

Sytuacja we wszystkich 3 czytaniach jest podobna najbardziej w tym, że oczekujący mają wielkie zaufanie do Boga. Oczekują i wierzą. Naród Wybrany,  który doczekuje się interwencji Boga, który znów pozwala im wrócić do kraju. Jezus, który ze spokojem żyje w Nazarecie, wiedząc, że Ojciec wskaże Mu odpowiedni czas wyjścia z cienia. I niewidomy, który musi wierzyć Bogu, gdyż gdy tylko usłyszał, że przechodzi Mesjasz – Syn Boży krzyczy w niebogłosy. Bo wiedział, że oto idzie ratunek. Oczekiwanie we wszystkich tych sytuacjach opłaca się. W końcu Bóg przychodzi, wybawia i zbawia.

Jak każdy dziś jesteś człowiekiem, który potrzebuje natychmiastowych wyników. Tak kształtuje naszą mentalność świat, który nas otacza. Jednak przenosimy ją także na sferę ducha. Modlimy się i oczekujemy natychmiastowych efektów od Boga. Zobacz, ile razy lekko lub mocniej gniewałeś się na Boga, czasem nawet lekko wątpiąc w Niego. Patrz na dzisiejsze czytanie. Na działanie Boga bardzo często trzeba w zaufaniu oczekiwać. To sprawa miesięcy czy lat. On na pewno rozwiąże każdą sprawę,  bo jest kochającym Ojcem. Ale daj Mu czas, pozwól Jemu działać. Myślę, że w tym uczy nas głebokiej wiary w Niego. A przecież dzięki wierze będziemy zbawieni. Uczeń Boga to człowiek oczekiwania z jasnością patrzący w przyszłość, raczej tą daleką niż bliższą.

Piszę to dlatego, że sam zaczynam przeżywać czas oczekiwania połączony z zaufaniem. W Boliwii mamy 4 miejsca, gdzie spotykamy się z ludźmi. Mimo że głoszenie Słowa Bożego i udzielanie sakramentów dzieje się dzięki misjonarzom od wielu lat to wydaje się, że oddźwięk wiary Boliwijczyków powinien być większy. W ciągu tygodnia bywa, że Eucharystia jest z udziałem naszych sióstr i jednej lub dwóch osób świeckich. W niedzielę osób też jest zbyt mało jak na dość dużą miejscowość jaką jest Bulo Bulo. W zeszłą niedzielę sprawowałem Eucharystię na boisku sportowym dla grupki dzieci. Po ludzku to trochę bez sensu. Ale patrząc na dzisiejsze Słowo wiem, że my misjonarze musimy z wiarą oczekiwać. Czyli być dalej i z tymi ludźmi. Jakie ma być rozwiązanie oczekiwania? Nie wiem i nie chcę pisać Bogu scenariuszy, bo to głupie. Może przebudzenie wiary kiedyś u większej liczby ludzi. A może mamy być dla tej grupki nielicznych. Oddaję to Panu i próbuję oczekiwać nawet latami.

XXIX Niedziela Zwykła 2018 r.

Rozważając to Słowo Boże mam w sercu uwielbienie i zachwyt jak wspaniałego i niesamowitego mamy Boga. Całość Słowa Bożego mówi, że On jest dla mnie w stanie zrobić wszystko. Jezus przychodzi nie po to, żeby być wielkim tego świata. Przychodzi na ziemię, żeby poznać życie człowieka, po to, żeby zrozumieć każdego z nas. Najlepiej mógł nas poznać przez doświadczenie cierpienia, które nosi właściwie każdy. Dlatego Jezus poniósł to cierpienie. Poznał nas dogłębnie. I przez cierpienie zbawił.

Wiem, że to, co napiszę może być dla Ciebie dziwne. Ale cierpienie, które masz (fizyczne lub duchowe) to miejsce Twojego spotkania z Bogiem. Tam odkryjesz swoją pokorę. Zrozumiesz, że nie jesteś bogiem dla siebie i dla innych. Zrozumiesz, że nie jesteś samowystarczalny. Jeśli zechcesz, zaczniesz szukać Tego, który wypełni Cię swoją mocą a cierpienie przestanie boleć. Bo przestanie być bezsensowne a obok będzie Ktoś wszechmocny.

Tak przeżywane cierpienie jest zbawcze. Widzimy dziś jak mówi nam o tym pierwsze czytanie. Kto poniesie swoje cierpienie, a ono będzie oczyszczające, wtedy dostanie wielką nagrodę. Zobaczy niegasnącą światłość – będzie zbawiony.

Pozdrawiam wszystkich z Boliwii. Słowo jest krótkie, bo ciągle jestem zmęczony po trwającej ponad dobę podróży. Ale ufam i wierzę, że zawiera prawdziwą esencję, która leczy i zbawia. Moje pierwsze wrażenia są takie, że to totalnie inny świat. Inna przyroda, pogoda, drogi, jedzenie i oczywiście ludzie. Czułem się bardzo obco. Jednak po niecałym dniu nauczyłem się jednego. Spowiadając dzieci przed pierwszą komunią i odprawiając Eucharystię poczułem się jak u siebie. Jak w domu. To Bóg jest Tym, który nas łączy i tworzy dom. I jak tu nie kochać Kościoła. Stoję naprzeciwko kogoś bardzo innego a przez Jezusa jesteśmy tak bliską rodziną.

Już niedługo więcej o Boliwii w specjalnym wpisie.

XXVIII Niedziela Zwykła 2018 r.

Zostały 3 dni do mojego wylotu do Boliwii, dlatego wpis ten będzie dosyć osobisty.

Uwielbiam ten fragment z Pisma Św. z Listu do Hebrajczyków, nasze dzisiejsze II czytanie. Słowo Boże jako miecz obosieczny, bardzo skuteczne – uderza i rozdziela dobrą Bożą tkankę naszego życia od nowotworu naszego grzechu i egoizmu. Jest mieczem obronnym przeciwko panu tego świata, którym jest diabeł. Używane z głębi serca jest bronią ofensywną, przed którą pierzcha każdy najbardziej zagorzały i czarny wróg Jezusa. Jestem facetem. osobiście kocham tą broń. To moja siła.

Piszę to, bo swego czasu Słowo Boże w wielkiej swojej mądrości i Bożym sprycie zaczęło mnie delikatnie pociągać, coraz bardziej interesować. Wczytywanie się i pytanie Boga co Ono oznacza zaczęło rodzić we mnie coraz więcej bardzo ważnych pytań. Ale pytań bieżących, dotyczących codzienności, nad którymi często się zamartwiałem. Każda Ewangelia daje tysiące ważnych myśli. Ciągle nowych. Zachwyciłem się i zakochałem. Zauważyłem, że mój zachwyt, absolutnie dzięki Ducha Św., mogę przenosić na innych głosząc homilie, konferencje, doradzając innym.

Mogę Ci dać dzisiaj przykład skuteczności aż do specyficznego, dobrego bólu miecza obosiecznego tego Słowa. 3 dni do zostawienia wszystkiego. Decyzja była już dawno, ale ciągle świdruje myśl, że pozbywam się wszystkiego. Całego dorobku mojego życia. Rzeczy materialnych i relacji z ludźmi tu. Bardzo często pięknych i bliskich. Wyzbywam się bliskości rodziny oraz również ukochanej Ojczyzny. Te myśli, dzięki działaniu diabła nurtują głowę i bolą. Słowo dziś od razu przecina więzy bólu i oczyszcza. Jezus mówi do Apostołów bardzo osobiście: „Zaprawdę, powiadam wam: Nikt nie opuszcza domu, braci, sióstr, matki, ojca, dzieci lub pól z powodu Mnie i z powodu Ewangelii, żeby nie otrzymał stokroć więcej teraz, w tym czasie, domów, braci, sióstr, matek, dzieci i pól, wśród prześladowań, a życia wiecznego w czasie przyszłym”.

Przepraszam, ale nie ma co komentować. Rana zalana bezpośrednią odpowiedzią.

Możesz, Drogi Czytelniku pomyśleć, że ten wpis jest tylko o mnie. Nie zgadzam się. Wiem, że poszukujesz wielu odpowiedzi. Szukaj ich w Słowie. Stawiaj wprost pytania, nawet o życie codziennie. Dostaniesz od razu. A miecz obosieczny z wielką mocą uzdrowi Twoje życie do końca.

XXVII Niedziela Zwykła 2018 r.

            I czytanie to bardzo ciekawy fragment z tak zwanej antropologii biblijnej. Po ludzku mówiąc jest to fragment Pisma Świętego, w którym Bóg opowiada o tym kim jesteśmy i jacy jesteśmy. W erze równouprawnienia i partnerstwa płci szokujące może być stwierdzenie, że Adam szukał pomocy dla siebie. Ewa jest tylko tą, która mu pomaga w życiu? Ma być jego kucharką, sprzątaczką?! Już oczami wyobraźni widzę niektóre moje byłe uczennice z liceum, które w tym momencie krzyczałyby z intensywnością upierdliwego budzika, który budzi o 6 rano. Pamiętaj, Drogi Słuchaczu, że Słowo Boże nie zabiera nas na szybkie frytki w MacDonaldzie, ale na wykwintną ucztę, którą trzeba smakować powoli doszukując się głębokich i zadziwiających nut smakowych. Tak! Ewa ma być pomocą! Ale nie w formie pomocy domowej. Ewa ma być pomocą, ale … pomocą w zrozumieniu siebie samego przez Adama.

            Człowiek, który nie kocha nie rozumie siebie i świata. Proszę zobaczyć na Adama w Księdze Rodzaju zanim pojawiła się Ewa. Ma wszystko od Boga, ale błąka się po raju szukając sensu i szczęścia. Jest Ewa i miłość do niej nadaje właściwego pięknego toru jego życiu. Wie kim jest i z tą świadomością, a przede wszystkim z Ewą jest niesamowicie szczęśliwy. Nauka jest jedna. Miłość jest kluczem do wszystkiego. Dla Ciebie i dla mnie. I nie chodzi tylko o relacje mąż-żona, mężczyzna-kobieta. Ja wiem, że słuchając dziś Słowa może się tak wydawać. Jednak miłość realizuje się też w przyjaźni, rodzinie. Idąc dalej w rozwoju bycia uczniem Jezusa zaczynamy obdarzać miłością praktycznie wszystkich ludzi. Mistrzostwem jest kochanie nieprzyjaciół.

            Pomyślisz, że to piękne słowa i idee a tak na prawdę ta miłość nie wychodzi nawet w małżeństwie i rodzinie. Zgadzam się, że nie wychodzi i sam znam ludzi, którzy są w bliskich relacjach a którzy chcą się przysłowiowo pozabijać. Jest to ludzka miłość. My jesteśmy powołani, namaszczeni i uzdolnieni do miłości na wzór Bożej miłości. Mówi o niej II czytanie, gdzie Słowo pokazuje, że Jezus jest w stanie zrobić wszystko dla nas. I zrobił wszystko. Potrafił zrezygnować ze swojej chwały, stał się człowiekiem i to takim zwyczajnym. I jak Słowo zaznacza poniósł ogromny ból i śmierć z miłości do nas. Tak kocha Bóg. Nie zastanawia się tylko oddaje wszystko dla Ciebie i dla mnie. Strasznie trudna miłość. Bez pytań: co z tego będę miał? Gdzie jest granica kochania? A czy ja nie mam prawa czerpać przyjemność z tej miłości? Ale On nas tak ukochał i przez sakramenty uzdalnia nas do dorastania do takiego kochania. Teraz już rozumiesz, dlaczego Jezus w taki sposób mówi w Ewangelii. Jego uczeń kocha bez granic. Wtedy nie ma rozwodów, separacji, konfliktów i śmiertelnie obrażonych.

            Ostatni akapit jest nietypowy. Jest o dziele. Swego czasu myślałem, że mało osób czyta tego bloga. Znałem 3-4, które robiły to na bieżąco. Ale zawsze myślałem, że warto jest głosić Słowo nawet dla jednej, dlatego nie ustawałem w wrzucaniu wpisów. Jednak ku mojemu zaskoczeniu coraz więcej osób przyznaje się do śledzenia i czytania bloga. Dlatego śmiem prosić o ważną rzecz każdego czytelnika. O modlitwę. Za mnie. Wylatuję do Boliwii 17 października. Nie będę zgrywał super herosa i powiem wprost, że jest ciężko duchowo pożegnać się z całym dotychczasowym życiem. Wiem, że robię to dla Jezusa i Ewangelii co jest wielką siłą. Jednak proszę o modlitwę, która teraz też jest niesamowicie ważna. Proszę o nią także dla Basi, która przyleci do nas za rok a już teraz przygotowuje się w Centrum Formacji Misyjnej. Bez niej nie byłoby bloga, bo wszystkie teksty pięknie redaguje. Nie wrzuciłbym żadnego tekstu bez jej pomocy, bo najprawdopodobniej nie dałoby się tego czytać. Za każdy nawet mały szturm do nieba otaczam Cię całym swoim sercem. Stajesz się tu w Polsce misjonarzem, który realnie pomaga i uczestniczy w dziele misyjnym Kościoła, które w swoim geniuszu Pan Bóg dla nas wymyślił.

XXVI Niedziela Zwykła 2018 r.

            Dzisiejsze Słowo Boże jest bardzo piękne, bo mówi, że Pan Bóg jest hojny w rozdawaniu swojej miłości. Nie ogranicza się do grupy ludzi, którzy według naszego szufladkowania najbardziej się nadają do tego, aby być bliskimi Wszechmogącemu. Dziś Słowo pokazuje, że każdy może być umiłowanym człowiekiem „bożym”. W I czytaniu jest mowa o udzieleniu wielkiego daru proroctwa wybranym 70 starszym. Wybrani i poważani. Wydawałoby się, że tylko oni mogą być obdarowani i dokona się to tylko w szczególnym miejscu Bożej obecności. Jednak historia ta pokazuje coś zupełnie innego. Dwóch ludzi spoza tego grona i w obozie wśród innych, koło swoich namiotów dostaje ten dar. Podobna sytuacja dzieje się w Ewangelii. Apostołowie z przerażeniem mówią, że ktoś obcy wyrzuca złe duchy w Imię Jezusa. Przecież to niemożliwe. Robi to Mistrz no i oni. To oni są wybrani, stanowią grupę najbliższych Jezusowi. Nie może być ktoś inny. Dlatego Jezus delikatnie i logicznie im tłumaczy. Mówi, że ten ktoś, kto Go wyznaje także jest  Jego uczniem. Bo wielkie rzeczy robi w imię Jego, a więc Jego mocą. Z czasem nauczą się tej rzeczywistości. Wtedy, kiedy zobaczą po Zesłaniu Ducha św., że budują Królestwo Boże nie tylko Żydzi, ale także poganie o różnym kolorze skóry i językach. A kolejnym apostołem staje się morderca chrześcijan o imieniu Szaweł.

            To piękne Słowo dane nam dziś przez Ojca. Nie ma ludzi lepszych i gorszych dla Niego. Nie ma VIP-ów dla Królestwa Bożego. Nie ma lepiej predestynowanych i o lepszych cechach. Każdy może być ogarnięty Jego miłością i uzbrojony w wielkie dary. Trzeba tylko iść przez życie w Jego imię. To oznacza wierzyć Bogu i ufać, mając Go jako najważniejszą i jedyną wartość.

            W tej jakże pięknej rzeczywistości, myślę że jest także i przestroga, która dotycz każdego z nas. My, będąc chrześcijanami lubimy szufladkować innych co do tego, jacy są w Kościele. Zazwyczaj myślimy, że nasza droga do Jezusa jest tą najwłaściwszą. Z powątpiewaniem można wtedy oceniać inne drogi. Ludzi, którzy codziennie są na Mszy lub chodzących tylko w niedziele. Innych modlących się na różańcu lub też nie modlących się na nim wcale. Będących w jakiejś wspólnocie. Lub też gorzej oceniać tych co nie należą do wspólnot. Zazwyczaj ta odwrotność nasza wydaje się gorsza. To ci, co są w obozie i mało rozumieją. Popatrz dziś na Słowo i zobacz, że każdy kto robi te rzeczy w imię Jezusa dostaje Jego miłość, akceptację i dary. Twoja droga do zbawienia jest tylko i po prostu inna.

XXIV Niedziela Zwykła 2018 r.

            Dzisiejsze Słowo tak naprawdę mówi o dwóch rzeczywistościach. Pierwszą jest coś, co dotyczy praktycznie wszystkich ludzi a jest nią lęk przed tym, co będzie i lęk przed utratą czegoś ważnego. Druga rzeczywistość to lek na tą pierwszą, bardzo bolącą rzeczywistość. Jest nią bezgraniczne zaufanie Bogu. To mają tylko prawdziwie i mocno wierzący. Dziś Ojciec przeprowadza nas od lęku do zaufania, lecząc nasze najgłębsze obawy.

            W I czytaniu widzimy fragment, który nazywa się „Pieśnią o słudze Jahwe”. Pokazuje człowieka, który jest w pełnym zaufaniu do Boga. Jego wiara pomaga mu przezwyciężyć każde prześladowanie. Ufność daje mu tyle sił, że potrafi stracić wszystko, gdy jest prześladowany za wyznawanie wiary w Boga. Umie stracić godność i  ponieść ból fizyczny. Nawet gdy jego oprawcy będą chcieli wchodzić z nim w spór, on jest w stanie im wszystkim stawić czoła. Podsumowuję: „Oto Pan Bóg mnie wspomaga! Któż mnie potępi?”

            W II czytaniu Paweł mówiąc o uczynkach wynikających z wiary, pyta o zaufanie do Boga. Stwierdza, że jeśli wierzysz jako chrześcijanin to pokaż to czynami świadczącymi o wielkim zaufaniu do Wszechmogącego. Nie bój się tracić czegoś z siebie. Dziel się rzeczami materialnymi. Tym co masz a nie tym co Ci zbywa. Oddaj swoją dumę i zdanie, jednocząc się z wrogami. Przestań patrzeć na swoje „ja” w kontakcie z bliskimi. Ważna jest tylko ta druga osoba. Wiadomo, że obrona tego wszystkiego wynika z poczucia, że wiele rzeczy można bezpowrotnie utracić. Ale Ty jesteś chrześcijaninem i to Wszechmocny Ojciec się Tobą opiekuje. On zapewni Ci wszystko. Brak takiego myślenia powoduje, że nie ma uczynków wiary i wiara jest zwyczajnie martwa. A to oznacza głęboki niepokój w życiu.

            W Ewangelii Jezus na przykładzie swoich apostołów pokazuje jak przejść ze stanu lęku do zaufania, a co za tym idzie do pełnego spokoju. Droga jest jedna:  zapytać się siebie kim jest dla mnie Jezus Chrystus. Może być figurą w kościele albo mityczną postacią, którą w naszej kulturze się wyznaje jako boga (mała litera nie jest przypadkowa). Może być tylko Bogiem na niedzielę i to na godzinę, później wypada z gry Twojego życia. Tylko świadoma, stwierdzająca prawdę odpowiedź, że Jezus jest realnym Panem całego Twojego życia leczy ze strachu, daje spokój w tym życiu i daje zbawienie. On jest wszechmogący w Twoim życiu. On kocha i się opiekuje. Jest dawcą wszystkiego. Nie da się powiedzieć, że jest Panem życia jeśli mówiący nie jest do tego do końca przekonanym. Bo życie bardzo szybko to zweryfikuje. Zobacz, u św. Piotra następuje to bardzo szybko. Przed chwilą wyznał Jezusa Synem Bożym – Mesjaszem. Ale kiedy Jezus mówi, że umrze to protestuje. Jeszcze nie jest gotowy w pełni zaufać. To dlatego protestuje przed stratą najcenniejszej osoby, swego Mistrza. Dlatego Jezus w ostrych słowach mówi mu, że to nie jest ta właściwa droga. Droga wiary i zaufania jest zupełnie inna.

            Chcesz ciągle się bać niszcząc siebie i swoje relacje z ludźmi? Czy chcesz korzystać z życia w dobry sposób ufając Bogu? Odpowiedź jest właściwie sprawdzeniem na ile jesteś Jego uczniem.